Nawigacja
Maciej Pietraszczyk: Lance do boju, czyli żywa historia na obozie
- Drukuj
- 04 sie 2009
- Bank Pomysłów
- 6760 czytań
- 0 komentarzy
Start i harcerze ruszają do biegu w workach. Filip sprężynuje jak kangur, dopada półmetka, zawraca i kica z powrotem. Metr od mety potyka się i upada tracąc pierwsze miejsce. Drużyna jednak bez wahania nagradza go przyśpiewką...
Nie, nie żadne "braaawo, braaawo, bravissimo", ani "be-er-a-wu-o". Las trzęsie się od refrenu przedwojennych kawaleryjskich "Żurawiejek":
Lance do boju, szable w dłoń,
bolszewika goń, goń, goń.
Obóz stołecznych drużyn Harcerskiej Służby Granicznej od początku pomyślany był jako zanurzenie się w historię i tradycję zapomnianego już dziś, a wielce zasłużonego i z harcerstwem ściśle związanego Korpusu Ochrony Pogranicza. Jedna z drużyn, świeżo reaktywowana 125 WDS "Burza" im. mjr Jana Piwnika "Ponurego" tematykę kopowską wykorzystuje w pracy rocznej już od kilku miesięcy, od udziału harcerzy w uroczystościach pod Wytycznem rok temu. Zastępy noszą nazwy kopowskich jednostek jak "Wilejka", albo związane z bitwami żołnierzy KOP, jak "Wytyczno". Druga z drużyn, pruszkowska 8 PDH "Knieja" z granicą dotąd nie miała wiele wspólnego i sięgała raczej do obrzędowości puszczańskiej. Wreszcie zapewniająca kadrę wędrownicza 125 WDW HSG "SDRI GROM" im. ppłk. Jacka Bartosiaka, choć związana ze specjalnością Harcerskiej Służby Granicznej i współpracująca ze Strażą Graniczną, opiera się raczej na tradycji jednostek antyterrorystycznych, niż na historii polskich formacji ochrony granic. Większość uczestników wykazywała przy tym raczej ambiwalentny stosunek do historii traktując ją raczej w kategoriach szkolnej piły i nudnych akademii ku czci i na temat, a nie jako fascynującą przygodę.
Mimo to na dwa tygodnie udało się wkręcić harcerzy w klimat kresowej strażnicy KOP i to bez przebieranek i z dala od granicznych słupów.
Po pierwsze: klimat
Warunkiem skutecznego sięgnięcia do tematyki historycznej jest nie tyle wierne oddanie szczegółów przeszłości, ile złapanie "klimatu", sprawienie, by harcerze na kilkanaście dni zapomnieli, że są uczniami, a poczuli się uczestnikami historycznych wydarzeń. Temu służy – oczywiście – szeroko rozumiana obrzędowość działająca jak wehikuł czasu.
Uczestnicy obozu już w dniu przyjazdu zobaczyli górującą nad placem apelowym wieżę strażniczą ze szlabanem, wykopany w ziemi i oszalowany deskami bunkier oraz omszały maszt. Elementy te zostały samorzutnie wykonane przez uczestników kwaterki, na co dzień kadrę i zastępowych drużyny "Burza". Od pierwszego momentu więc harcerze zostali wciągnięci do zabawy, której podporządkowane zostały wszelkie prace podczas pionierki. Brama z wieżą, na której w późniejszym czasie pojawił się drewniany napis "KOP", szlaban, maszt, a nawet skrajne, graniczne położenie obozu w stosunku do reszty zgrupowania powiązane z bliskością ośrodka wypoczynkowego i wynikająca stąd konieczność stałego trzymania wart narzuciły postrzeganie obozu właśnie jako "strażnicy KOP".
Do tego doszły takie elementy jak nazwy zastępów – harcerze z "Burzy"; pozostali przy swoich ("Wilejka" i "Wytyczno"), zaś harcerki z "Kniei" przyjęły nazwę "Sarny" od pułku KOP, z którego wywodzili się obrońcy Wizny. Ponadto każdy otrzymał śpiewnik zawierający obok zwykłych piosenek harcerskich także pieśni i piosenki żołnierzy KOP oraz historyczne piosenki wojskowe i harcerskie. Głównymi kryteriami doboru było unikanie smęcenia i proste melodie. Piosenkom towarzyszyły krótkie artykuły poświęcone udziałowi jednostek KOP w kampanii wrześniowej 1939 roku i historyczne zdjęcia. Wreszcie na pierwszym apelu każdy otrzymał legitymację uczestnika Letniego Kursu Podoficerów KOP wzorowaną na autentycznej legitymacji odznaki KOP. Na tablicy ogłoszeń znajdującej się na ścianie wieży wartowniczej obok Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego zawisły przedwojenna Przysięga Wojskowa i Dekalog Żołnierza Polskiego. Zbieżność kodeksu harcerskiego z przedwojennymi zasadami moralnymi polskiej armii była dla harcerzy niesamowitym odkryciem.
Po drugie: program
W wymiarze programowym obóz niczym nie różnił się od normalnego obozu harcerskiego. Skupiliśmy się jednak na tych elementach, które z racji specjalności powinny być u nas mocniej zaakcentowane: terenoznawstwie, harcach, ceremoniale. Wszystko jednak w konwencji półzabawowej. Motywy obrzędowe pojawiały się jedynie w fabułach gier i harców. Nie prowadziliśmy więc szkolenia z busoli pod hasłem, że "prawdziwy żołnierz KOP posługiwał się busolą", tylko po prostu zrobiliśmy szkolenie z busoli. Dopiero gra podsumowująca zawierała treść obrzędową – szkice drogi marszu prowadziły do posterunków poszczególnych oddziałów KOP – i była powiązana z chatkami.
Podobnie w konwencji kopowskiej ujęte były harce, ale też z umiarem. Nocna gra całym obozem była w klimacie alarmu granicznego i zasadzki na przemytników. Ale już zwykłego ćwiczenia w podchodzeniu nie uzasadnialiśmy gadaniem o granicy. Harcerze sami dośpiewali sobie temat. Podobnie z HaBeTą. Nikt z kadry nie dopisywał do biegu harcerskiego kopowskich motywów. Harcerze dodali je sami.
Tematyka obrzędowa silnie zaznaczona była za to na ogniskach. Przyjęliśmy bowiem zasadę, że śpiewnik jest po to, żeby z niego śpiewać. Ognisko dzieliło się więc na dwie części: poważniejszą, w ramach której znajdowała się gawęda o żołnierzach KOP i pomagających im harcerzach – w oparciu o realia przedwojennej służby na granicy – i omawiająca pośrednio jakiś punkt Prawa Harcerskiego. Powiązane z nią były piosenki wojskowe i kopowskie oraz historyczne piosenki harcerskie. Potem następowała część luźniejsza, której współautorami byli harcerze np. poprzez koncert życzeń. Ku naszej radości rzekome ramoty jak "Hej, tam nad granicą", "Nie nosim czap rogatych", czy też "Harcerska dola" szybko stały się przebojami obozu zamawianymi przez harcerzy zarówno na ogniskach, jak i na luźnych śpiewankach.
Po trzecie: dystans
Trudno powiedzieć, kiedy "Żurawiejki" weszły do repertuaru obozowego. Stało się to spontanicznie. Bez wątpienia po raz pierwszy zaśpiewałem je ja komentując jakieś obozowe wydarzenie – kadra miała zwyczaj komentowania piosenkami. Na drugi dzień śpiewali już wszyscy. Po trzech dniach zaczęły powstawać "Żurawiejki" obozowe komentujące zarówno wydarzenia, jak i omawiające zastępy i harcerzy:
Z proporcami jest już cienko,
Bo śpią "Sarny" wraz z "Wilejką".
Śmiech, żart, spontaniczność były cały czas częścią tego, co nazywa się atmosferą. Nawet kontrola czystości wiązała się z salwami śmiechu w wykonaniu także tych, których materace wylatywały przed namioty. Nawet krótkie, kilkunastominutowe zajęcia z ceremoniału kojarzyły się bardziej z zabawą, niż z ćwiczeniem. Bawiliśmy się w KOP, ale cały czas pozostawaliśmy harcerzami. Akcentowaliśmy to, co nas z żołnierzami KOP łączy, ale nie staraliśmy się na siłę być nimi.
Otacza nas tu przepych,
Łan nieba, las i – basta!
Gwiżdżemy na uroki
I na pokusy miasta.
Przez dwa tygodnie historia ożyła stając się nie czymś zamkniętym i odrębnym, jak w grupach rekonstrukcyjnych, ale wchodząc do życia codziennego i przenikając je, stając się jego częścią i budując tożsamość harcerzy. Jak wielu przyznało na ostatnim kominku, dopiero na tym obozie poczuli naprawdę więź ze swoim krajem.
Mimo poważnej przecież tematyki obozu udało nam się jednak nie wpaść w martyrologiczną koleinę, choć mówiliśmy i o Katyniu, i o rzezi Wołynia. Cały czas zarówno kadra, jak i harcerze podchodzili do przewodniej idei jak do zabawy nie przekraczając granicy, za którą jest już tylko żenada i śmieszność. "Żurawiejki" są tego najlepszym dowodem. Bo czy jest lepszy dowód zaprzyjaźnienia się z historią, niż traktowanie historycznej, muzealnej piosenki jak własnej?
Rycerskie bowiem harce,
To rozkosz, a nie męka.
Więc kto nie służył w KOP-ie,
Z zazdrości niechaj pęka!
Zdjęcia z obozu wykonali:
Maciej Pietraszczyk i Agnieszka Fietkiewicz
Ostatnie dwa cytaty pochodzą z piosenki A. Kowalskiego "Nie nosim czap rogatych".
Nie, nie żadne "braaawo, braaawo, bravissimo", ani "be-er-a-wu-o". Las trzęsie się od refrenu przedwojennych kawaleryjskich "Żurawiejek":
bolszewika goń, goń, goń.
Obóz stołecznych drużyn Harcerskiej Służby Granicznej od początku pomyślany był jako zanurzenie się w historię i tradycję zapomnianego już dziś, a wielce zasłużonego i z harcerstwem ściśle związanego Korpusu Ochrony Pogranicza. Jedna z drużyn, świeżo reaktywowana 125 WDS "Burza" im. mjr Jana Piwnika "Ponurego" tematykę kopowską wykorzystuje w pracy rocznej już od kilku miesięcy, od udziału harcerzy w uroczystościach pod Wytycznem rok temu. Zastępy noszą nazwy kopowskich jednostek jak "Wilejka", albo związane z bitwami żołnierzy KOP, jak "Wytyczno". Druga z drużyn, pruszkowska 8 PDH "Knieja" z granicą dotąd nie miała wiele wspólnego i sięgała raczej do obrzędowości puszczańskiej. Wreszcie zapewniająca kadrę wędrownicza 125 WDW HSG "SDRI GROM" im. ppłk. Jacka Bartosiaka, choć związana ze specjalnością Harcerskiej Służby Granicznej i współpracująca ze Strażą Graniczną, opiera się raczej na tradycji jednostek antyterrorystycznych, niż na historii polskich formacji ochrony granic. Większość uczestników wykazywała przy tym raczej ambiwalentny stosunek do historii traktując ją raczej w kategoriach szkolnej piły i nudnych akademii ku czci i na temat, a nie jako fascynującą przygodę.
Mimo to na dwa tygodnie udało się wkręcić harcerzy w klimat kresowej strażnicy KOP i to bez przebieranek i z dala od granicznych słupów.
Warunkiem skutecznego sięgnięcia do tematyki historycznej jest nie tyle wierne oddanie szczegółów przeszłości, ile złapanie "klimatu", sprawienie, by harcerze na kilkanaście dni zapomnieli, że są uczniami, a poczuli się uczestnikami historycznych wydarzeń. Temu służy – oczywiście – szeroko rozumiana obrzędowość działająca jak wehikuł czasu.
Uczestnicy obozu już w dniu przyjazdu zobaczyli górującą nad placem apelowym wieżę strażniczą ze szlabanem, wykopany w ziemi i oszalowany deskami bunkier oraz omszały maszt. Elementy te zostały samorzutnie wykonane przez uczestników kwaterki, na co dzień kadrę i zastępowych drużyny "Burza". Od pierwszego momentu więc harcerze zostali wciągnięci do zabawy, której podporządkowane zostały wszelkie prace podczas pionierki. Brama z wieżą, na której w późniejszym czasie pojawił się drewniany napis "KOP", szlaban, maszt, a nawet skrajne, graniczne położenie obozu w stosunku do reszty zgrupowania powiązane z bliskością ośrodka wypoczynkowego i wynikająca stąd konieczność stałego trzymania wart narzuciły postrzeganie obozu właśnie jako "strażnicy KOP".
Do tego doszły takie elementy jak nazwy zastępów – harcerze z "Burzy"; pozostali przy swoich ("Wilejka" i "Wytyczno"), zaś harcerki z "Kniei" przyjęły nazwę "Sarny" od pułku KOP, z którego wywodzili się obrońcy Wizny. Ponadto każdy otrzymał śpiewnik zawierający obok zwykłych piosenek harcerskich także pieśni i piosenki żołnierzy KOP oraz historyczne piosenki wojskowe i harcerskie. Głównymi kryteriami doboru było unikanie smęcenia i proste melodie. Piosenkom towarzyszyły krótkie artykuły poświęcone udziałowi jednostek KOP w kampanii wrześniowej 1939 roku i historyczne zdjęcia. Wreszcie na pierwszym apelu każdy otrzymał legitymację uczestnika Letniego Kursu Podoficerów KOP wzorowaną na autentycznej legitymacji odznaki KOP. Na tablicy ogłoszeń znajdującej się na ścianie wieży wartowniczej obok Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego zawisły przedwojenna Przysięga Wojskowa i Dekalog Żołnierza Polskiego. Zbieżność kodeksu harcerskiego z przedwojennymi zasadami moralnymi polskiej armii była dla harcerzy niesamowitym odkryciem.
W wymiarze programowym obóz niczym nie różnił się od normalnego obozu harcerskiego. Skupiliśmy się jednak na tych elementach, które z racji specjalności powinny być u nas mocniej zaakcentowane: terenoznawstwie, harcach, ceremoniale. Wszystko jednak w konwencji półzabawowej. Motywy obrzędowe pojawiały się jedynie w fabułach gier i harców. Nie prowadziliśmy więc szkolenia z busoli pod hasłem, że "prawdziwy żołnierz KOP posługiwał się busolą", tylko po prostu zrobiliśmy szkolenie z busoli. Dopiero gra podsumowująca zawierała treść obrzędową – szkice drogi marszu prowadziły do posterunków poszczególnych oddziałów KOP – i była powiązana z chatkami.
Podobnie w konwencji kopowskiej ujęte były harce, ale też z umiarem. Nocna gra całym obozem była w klimacie alarmu granicznego i zasadzki na przemytników. Ale już zwykłego ćwiczenia w podchodzeniu nie uzasadnialiśmy gadaniem o granicy. Harcerze sami dośpiewali sobie temat. Podobnie z HaBeTą. Nikt z kadry nie dopisywał do biegu harcerskiego kopowskich motywów. Harcerze dodali je sami.
Tematyka obrzędowa silnie zaznaczona była za to na ogniskach. Przyjęliśmy bowiem zasadę, że śpiewnik jest po to, żeby z niego śpiewać. Ognisko dzieliło się więc na dwie części: poważniejszą, w ramach której znajdowała się gawęda o żołnierzach KOP i pomagających im harcerzach – w oparciu o realia przedwojennej służby na granicy – i omawiająca pośrednio jakiś punkt Prawa Harcerskiego. Powiązane z nią były piosenki wojskowe i kopowskie oraz historyczne piosenki harcerskie. Potem następowała część luźniejsza, której współautorami byli harcerze np. poprzez koncert życzeń. Ku naszej radości rzekome ramoty jak "Hej, tam nad granicą", "Nie nosim czap rogatych", czy też "Harcerska dola" szybko stały się przebojami obozu zamawianymi przez harcerzy zarówno na ogniskach, jak i na luźnych śpiewankach.
Trudno powiedzieć, kiedy "Żurawiejki" weszły do repertuaru obozowego. Stało się to spontanicznie. Bez wątpienia po raz pierwszy zaśpiewałem je ja komentując jakieś obozowe wydarzenie – kadra miała zwyczaj komentowania piosenkami. Na drugi dzień śpiewali już wszyscy. Po trzech dniach zaczęły powstawać "Żurawiejki" obozowe komentujące zarówno wydarzenia, jak i omawiające zastępy i harcerzy:
Bo śpią "Sarny" wraz z "Wilejką".
Śmiech, żart, spontaniczność były cały czas częścią tego, co nazywa się atmosferą. Nawet kontrola czystości wiązała się z salwami śmiechu w wykonaniu także tych, których materace wylatywały przed namioty. Nawet krótkie, kilkunastominutowe zajęcia z ceremoniału kojarzyły się bardziej z zabawą, niż z ćwiczeniem. Bawiliśmy się w KOP, ale cały czas pozostawaliśmy harcerzami. Akcentowaliśmy to, co nas z żołnierzami KOP łączy, ale nie staraliśmy się na siłę być nimi.
Łan nieba, las i – basta!
Gwiżdżemy na uroki
I na pokusy miasta.
Przez dwa tygodnie historia ożyła stając się nie czymś zamkniętym i odrębnym, jak w grupach rekonstrukcyjnych, ale wchodząc do życia codziennego i przenikając je, stając się jego częścią i budując tożsamość harcerzy. Jak wielu przyznało na ostatnim kominku, dopiero na tym obozie poczuli naprawdę więź ze swoim krajem.
Mimo poważnej przecież tematyki obozu udało nam się jednak nie wpaść w martyrologiczną koleinę, choć mówiliśmy i o Katyniu, i o rzezi Wołynia. Cały czas zarówno kadra, jak i harcerze podchodzili do przewodniej idei jak do zabawy nie przekraczając granicy, za którą jest już tylko żenada i śmieszność. "Żurawiejki" są tego najlepszym dowodem. Bo czy jest lepszy dowód zaprzyjaźnienia się z historią, niż traktowanie historycznej, muzealnej piosenki jak własnej?
To rozkosz, a nie męka.
Więc kto nie służył w KOP-ie,
Z zazdrości niechaj pęka!
Zdjęcia z obozu wykonali:
Maciej Pietraszczyk i Agnieszka Fietkiewicz
Ostatnie dwa cytaty pochodzą z piosenki A. Kowalskiego "Nie nosim czap rogatych".
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.