Nawigacja
Artykuły » Szperanie w historii » Wilk Samotnik: Niezwykłe rejsy harcerskie - Przerwana podróż"Poleszuka"
Wilk Samotnik: Niezwykłe rejsy harcerskie - Przerwana podróż"Poleszuka"
- Drukuj
- 08 lut 2010
- Szperanie w historii
- 5901 czytań
- 0 komentarzy
Wśród wielu cennych pamiątek harcerskich, zbieranych po wszystkich kątach świata, leży sobie w moim albumie niezwykła pocztówka ze Stanów Zjednoczonych. To pocztówka upamietniająca niedokończony rejs dookoła swiata harcerskiego jachtu "Poleszuk". Z jednej strony na tle konturów kontynentów portrety żeglarzy, z drugiej Ich autografy. Cenię sobie bardzo tą pocztówkę właśnie przez te podpisy.
Mało dziś znana historia Poleszuka jest tak niezwykła, że warta przypomnienia, dzięki świetnemu artykułowi Sylwii Plucińskiej z 2007 r. :
"Fred Tomczyk, nauczyciel i żeglarz, tuż przed wojną wyruszył w harcerski rejs dookoła świata
21 września 1939 roku otrzymał rozkaz, by zostać za Oceanem i opiekować się polskim jachtem. Ten dzień odmienił jego życie.
W krakowskim mieszkaniu Tomczyków wisi fotografia płynącego pod pełnymi żaglami jachtu "Poleszuk". Pod nią widać trzy podpisy. Dwa z nich są czytelne: Sikorskiego i Andersa. Dziś nie sposób wyjaśnić, w jakich okolicznościach powstało to zdjęcie. Wiadomo jednak, że generałowie złożyli na nim swoje autografy w 1941 roku. Dla Józefa Tomczyka zdjęcie było pamiątką po młodszym o rok bracie Fryderyku. Fred, jak nazywano go w rodzinie, jako jedyny z trójki braci ogarniętych żeglarską pasją wyruszył w podróż dookoła świata. Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku przerwał ten rejs, który mimo to przeszedł do historii.
Żeglarstwo zaczęło się w Przemyślu - opowiada Bronisław Tomczyk, syn Józefa. - Dziadkowie mieli tam domek na ulicy Batorego 24 oraz pięcioro dzieci: Józefa, Freda, Bronka, Emilię i Paulinę. Wszyscy trzej chłopcy wstąpili do harcerstwa, co było chyba naturalne, kiedy miało się ojca wojskowego.
Kiedy w mieście powstała Harcerska Drużyna Żeglarska, Tomczykowie jako jedni z pierwszych znaleźli się w jej szeregach. Ale żeby pływać, trzeba było mieć łódź. Postanowili zbudować ją własnym sumptem. - Uruchomili rodzaj manufaktury, w której wycinali z kości lilijki harcerskie, litery na berety i odznaki, oprawiali książki. Urządzali też na podwórku festyny, na które schodzili się sąsiedzi. Babcia piekła ciasto, grała muzyka. Tak zbierali pieniądze na łódź - dodaje Tomczyk.
Podwórkowe szkutnictwo
W podwórkowym warsztacie szkutniczym zatrudnione było całe rodzeństwo Tomczyków oraz ich przyjaciel Bolesław Bahyrycz. Łódź otrzymała imię "Monik". Tak wołano w domu na Bronka. Po raz pierwszy w rejs wyruszyli w lipcu 1927 roku - Sanem i Wisłą do Gdańska, a stamtąd na Hel. Pokonanie 1400 km zajęło im dwa tygodnie. Po powrocie z rejsu postanowili zbudować lepszą łódź.
- Tata opowiadał, że całą noc przerzucali deski w tartaku, żeby wybrać odpowiednią ilość takich, które nie miały sęków - wspomina córka Józefa, Anna Kruczkowska.
Wychowankowie Zaruskiego
Nowa łódź "Monik II" gotowa była rok później. Prutem i Dniestrem popłynęli do Morza Czarnego. Uczestnicy rejsu reprezentowali już założoną przez siebie VI Przemyską Harcerską Drużynę Żeglarską im. Jana z Kolna. Wśród założycieli był Fryderyk Tomczyk. Wieść o wyczynie przemyskich harcerzy dotarła nawet na rumuński dwór królewski. - Przez harcerstwo tata i wujek Fred trafili do Ligi Morskiej i Kolonialnej pod skrzydła generała Mariusza Zaruskiego. On był ich bożyszczem. Dzięki niemu wypłynęli na szersze wody w pełnym tego słowa znaczeniu. Zaczęli się mierzyć z Bałtykiem i nie tylko. O ile jednak tata po kilku rejsach na "Temidzie I", "Junaku" i "Zawiszy Czarnym" bardziej skupił się na szkoleniu młodzieży żeglarskiej i opracowywaniu broszur modelarskich, Freda morze miało wyciągnąć na przygodę życia - opowiada Bronisław Tomczyk.
Zanim do tego doszło, dwaj bracia, jako nauczyciele, trafili na Śląsk. Józef zdecydował się na pracę w szkole w Chorzowie, Fryderyk w Goczałkowicach. Bronisław wybrał inny zawód, skończył prawo we Lwowie.
Fred od razu założył żeglarską drużynę harcerską w Pszczynie, został też powołany do załogi flagowego jachtu ZHP "Zawisza Czarny", gdy ten wyruszał w swój dziewiczy rejs, w 1935 roku. Na tym żaglowcu spędzał kolejne lata i jako jedyny z braci Tomczyków zdobył szlify kapitana jachtowego żeglugi wielkiej.
Kochana Ojczyzna
Lato 1937 r. spędził Fryderyk Tomczyk jak zwykle na obozie żeglarskim. Trochę na "Zawiszy", trochę na jachcie "Grażyna", podarowanym harcerkom śląskim przez wojewodę Michała Grażyńskiego. Według prof. Wiesławy Korzeniowskiej, historyka z Uniwersytetu Śląskiego i goczałkowiczanki, której ojciec pracował w szkole z Tomczykiem, właśnie podczas tego kursu żeglarskiego Tomczyk miał dostać propozycję udziału w rejsie dookoła świata na "Poleszuku". Odmienną wersję podaje Mścisław Wróblewski, inny członek załogi i jeden z organizatorów rejsu.
- Nim jeszcze wyprawa wyruszyła z Gdyni, przeszła ciężki kryzys. Miesiąc przed wyruszeniem uczestnicy zaczęli nagle rezygnować jeden po drugim. Zostało nas tylko dwóch. Rozumieliśmy, że to za mało do prowadzenia trudnego do manewrowania jachtu i dokooptowaliśmy Fryderyka Tomczyka.
Wygląda na to, że wersja Wróblewskiego, uczestnika wyprawy, jest bliższa prawdy.
"Poleszuk" był jednostką przerobioną z łodzi o nazwie "Cerra Marena", co po estońsku znaczy "Kochana Ojczyzna". Motorowa, 15-metrowa, z obszernymi ładowniami pod pokładem i mocnym silnikiem, należała do estońskich przemytników. Kiedy jednak celnicy coraz bardziej deptali im po piętach, szyper "Kochanej Ojczyzny" wykorzystał pierwszą okazję do sprzedaży łodzi. Nadarzyła się w Gdyni, a kupcem było kierownictwo Harcerskich Drużyn Żeglarskich. Pieniądze - 8787 złotych - zgromadził poleski okręg Ligi Morskiej i Rzecznej. To tłumaczy, dlaczego nową łódź nazwano właśnie "Poleszuk". Druhowie szybko przerobili ją na żaglowiec.
Gdy w Pucku chrzczono "Poleszuka", w Warszawie kiełkowała już idea opłynięcia globu ziemskiego na żaglowcu. Inicjatorami rejsu byli druhowie z 39 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej: Leon Matuszewski, Mieczysław Żak i Mścisław Wróblewski, do których dołączyli Julian Ramotowski i mieszkający na wybrzeżu Ludwik Walasik. Wszyscy mieli po dwadzieścia kilka lat, trochę praktyki w żeglowaniu, a nade wszystko przeogromną chęć przeżycia przygody. Życie pokrzyżowało im nieco plany. Kiedy wydawało się, że wszystkie przeszkody zostały pokonane, kiedy Jadwiga Wróblewska, matka Mścisława, zdecydowała się oddać wyprawie swoje oszczędności, zabrakło załogi. Sytuację uratował Fred Tomczyk.
Najdłuższe wakacje
- Na tę wyprawę Fred zmobilizował się w parę dni - opowiada jego bratanek Bronisław Tomczyk. - Zawsze szybko podejmował decyzje. Nie przeczuwał, że ten rejs zmieni jego życie.
Wypłynęli 23 lipca 1938 roku z Gdyni. W wyprawie wziął udział Ludwik Walasik, późniejszy kapitan marynarki handlowej, Mieczysław Wróblewski, organizator i przez pewien czas komendant rejsu oraz Fryderyk Tomczyk, a w Dakarze Władysław Henoch, geograf i Zbigniew Jasiński, pisarz. Ten ostatni szybko się jednak z nimi rozstał, za to w Conakry dołączył Julian Ramotowski. Mimo braku w załodze stałego kapitana jachtu (w tej wyprawie uchwały o większym znaczeniu zapadały większością głosów) Poleszuk żeglował bezpiecznie. Podczas czternastu miesięcy rejsu przebył bez awarii dwanaście tysięcy mil. 21 lipca 1939 roku ujrzeli światła Manhattanu.
Sztorm na lądzie
Wojna wisiała na włosku. Wobec trudnej sytuacji politycznej w Europie, polscy dyplomaci postanowili przybycie harcerskiego żaglowca wykorzystać propagandowo. Jacht wystawiono na odbywającej się właśnie w Nowym Jorku Światowej Wystawie, załoga spotykała się z Polonią, udzielała wywiadów.
Wojna zastała ich 1 września w Cleveland. Świadomość tego położyła się olbrzymim cieniem na ich dalszej drodze do Chicago, gdzie ostatecznie zacumowali 18 września. 21 września 1939 roku rejs rozwiązano.
W ten sposób potrzeby kraju, propagandy niezbędnej dla uzyskania pomocy przed grożącym Polsce faszyzmem, położyły kres planom harcerzy, którzy chcieli popłynąć dalej do Australii i zaliczyć okrążenie kuli ziemskiej.
- Załoga Poleszuka postanowiła od razu zgłosić się do polskiego wojska - mówi Bronisław Tomczyk. - Ktoś jednak musiał zająć się "Poleszukiem". I tak padło na Freda.
Obywatelstwo z marszu
Jacht przekazany został Polskiemu Związkowi Rzymsko-Katolickiemu w Stanach Zjednoczonych do wykorzystania w pracy z młodzieżą. Fred Tomczyk miał opiekować się jachtem. Nie przesiedział wojny za Oceanem. W 1943 roku został żołnierzem 28 Pennsylvania Division, którą skierowano m.in. do walk w Normandii. Dywizja w większości złożona była z obcokrajowców. Propaganda Goebbelsa rozgłaszała wszem wobec, że Amerykanie walczą najemnikami. - Fred opowiadał nam, że w odpowiedzi na to Amerykanie zebrali z frontu te kilka tysięcy żołnierzy, zawieźli do swojej ambasady w Paryżu i przyznali wszystkim obywatelstwo.
- W ten sposób Fred został Amerykaninem i kombatantem za jednym zamachem - mówi Marek Kruczkowski, mąż bratanicy Tomczyka.
Po wojnie Fryderyk Tomczyk został w Ameryce. Zdemobilizowany sierżant piechoty morskiej osiedlił się w Anaheim w Kalifornii i pracował w szkole kadetów - St. Catherine's Military School.
- Ciągnęło go na morze, ale na jachcie, o ile wiem, nie postawił nogi, odkąd "Poleszuk" został pocięty - dodaje pani Anna.
Ostatni lot
W 1976 roku Tomczyk zaczął chorować i postanowił zlikwidować dom w Kalifornii, w którym mieszkał sam. Był kawalerem. Przeniósł się do Anglii, z której jak mawiał do braci, miał bliżej do Polski. Któregoś roku odwiedził Goczałkowice.
- Pojawił się przy furtce starszy, siwy pan. Ojciec zaprosił go do domu i chciał poczęstować koniakiem. Podziękował i nie wypił. "Przecież jestem harcerzem. Przysięgę harcerską składa się na całe życie", stwierdził - ten epizod zapadł w pamięć prof. Korzeniowskiej.
Fred zmarł 1 marca 1983 r. Bracia sprowadzili jego zwłoki z Anglii i pochowali w rodzinnym grobowcu Tomczyków w Krakowie. Bronisław zmarł w 1997 roku. Józef - w 2003, mając 96 lat.
Sylwia Plucińska ( www.opole.naszemiasto.pl) "
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 1/2010
Mało dziś znana historia Poleszuka jest tak niezwykła, że warta przypomnienia, dzięki świetnemu artykułowi Sylwii Plucińskiej z 2007 r. :
"Fred Tomczyk, nauczyciel i żeglarz, tuż przed wojną wyruszył w harcerski rejs dookoła świata
21 września 1939 roku otrzymał rozkaz, by zostać za Oceanem i opiekować się polskim jachtem. Ten dzień odmienił jego życie.
W krakowskim mieszkaniu Tomczyków wisi fotografia płynącego pod pełnymi żaglami jachtu "Poleszuk". Pod nią widać trzy podpisy. Dwa z nich są czytelne: Sikorskiego i Andersa. Dziś nie sposób wyjaśnić, w jakich okolicznościach powstało to zdjęcie. Wiadomo jednak, że generałowie złożyli na nim swoje autografy w 1941 roku. Dla Józefa Tomczyka zdjęcie było pamiątką po młodszym o rok bracie Fryderyku. Fred, jak nazywano go w rodzinie, jako jedyny z trójki braci ogarniętych żeglarską pasją wyruszył w podróż dookoła świata. Wybuch wojny we wrześniu 1939 roku przerwał ten rejs, który mimo to przeszedł do historii.
Żeglarstwo zaczęło się w Przemyślu - opowiada Bronisław Tomczyk, syn Józefa. - Dziadkowie mieli tam domek na ulicy Batorego 24 oraz pięcioro dzieci: Józefa, Freda, Bronka, Emilię i Paulinę. Wszyscy trzej chłopcy wstąpili do harcerstwa, co było chyba naturalne, kiedy miało się ojca wojskowego.
Kiedy w mieście powstała Harcerska Drużyna Żeglarska, Tomczykowie jako jedni z pierwszych znaleźli się w jej szeregach. Ale żeby pływać, trzeba było mieć łódź. Postanowili zbudować ją własnym sumptem. - Uruchomili rodzaj manufaktury, w której wycinali z kości lilijki harcerskie, litery na berety i odznaki, oprawiali książki. Urządzali też na podwórku festyny, na które schodzili się sąsiedzi. Babcia piekła ciasto, grała muzyka. Tak zbierali pieniądze na łódź - dodaje Tomczyk.
Podwórkowe szkutnictwo
W podwórkowym warsztacie szkutniczym zatrudnione było całe rodzeństwo Tomczyków oraz ich przyjaciel Bolesław Bahyrycz. Łódź otrzymała imię "Monik". Tak wołano w domu na Bronka. Po raz pierwszy w rejs wyruszyli w lipcu 1927 roku - Sanem i Wisłą do Gdańska, a stamtąd na Hel. Pokonanie 1400 km zajęło im dwa tygodnie. Po powrocie z rejsu postanowili zbudować lepszą łódź.
- Tata opowiadał, że całą noc przerzucali deski w tartaku, żeby wybrać odpowiednią ilość takich, które nie miały sęków - wspomina córka Józefa, Anna Kruczkowska.
Wychowankowie Zaruskiego
Nowa łódź "Monik II" gotowa była rok później. Prutem i Dniestrem popłynęli do Morza Czarnego. Uczestnicy rejsu reprezentowali już założoną przez siebie VI Przemyską Harcerską Drużynę Żeglarską im. Jana z Kolna. Wśród założycieli był Fryderyk Tomczyk. Wieść o wyczynie przemyskich harcerzy dotarła nawet na rumuński dwór królewski. - Przez harcerstwo tata i wujek Fred trafili do Ligi Morskiej i Kolonialnej pod skrzydła generała Mariusza Zaruskiego. On był ich bożyszczem. Dzięki niemu wypłynęli na szersze wody w pełnym tego słowa znaczeniu. Zaczęli się mierzyć z Bałtykiem i nie tylko. O ile jednak tata po kilku rejsach na "Temidzie I", "Junaku" i "Zawiszy Czarnym" bardziej skupił się na szkoleniu młodzieży żeglarskiej i opracowywaniu broszur modelarskich, Freda morze miało wyciągnąć na przygodę życia - opowiada Bronisław Tomczyk.
Zanim do tego doszło, dwaj bracia, jako nauczyciele, trafili na Śląsk. Józef zdecydował się na pracę w szkole w Chorzowie, Fryderyk w Goczałkowicach. Bronisław wybrał inny zawód, skończył prawo we Lwowie.
Fred od razu założył żeglarską drużynę harcerską w Pszczynie, został też powołany do załogi flagowego jachtu ZHP "Zawisza Czarny", gdy ten wyruszał w swój dziewiczy rejs, w 1935 roku. Na tym żaglowcu spędzał kolejne lata i jako jedyny z braci Tomczyków zdobył szlify kapitana jachtowego żeglugi wielkiej.
Kochana Ojczyzna
Lato 1937 r. spędził Fryderyk Tomczyk jak zwykle na obozie żeglarskim. Trochę na "Zawiszy", trochę na jachcie "Grażyna", podarowanym harcerkom śląskim przez wojewodę Michała Grażyńskiego. Według prof. Wiesławy Korzeniowskiej, historyka z Uniwersytetu Śląskiego i goczałkowiczanki, której ojciec pracował w szkole z Tomczykiem, właśnie podczas tego kursu żeglarskiego Tomczyk miał dostać propozycję udziału w rejsie dookoła świata na "Poleszuku". Odmienną wersję podaje Mścisław Wróblewski, inny członek załogi i jeden z organizatorów rejsu.
- Nim jeszcze wyprawa wyruszyła z Gdyni, przeszła ciężki kryzys. Miesiąc przed wyruszeniem uczestnicy zaczęli nagle rezygnować jeden po drugim. Zostało nas tylko dwóch. Rozumieliśmy, że to za mało do prowadzenia trudnego do manewrowania jachtu i dokooptowaliśmy Fryderyka Tomczyka.
Wygląda na to, że wersja Wróblewskiego, uczestnika wyprawy, jest bliższa prawdy.
"Poleszuk" był jednostką przerobioną z łodzi o nazwie "Cerra Marena", co po estońsku znaczy "Kochana Ojczyzna". Motorowa, 15-metrowa, z obszernymi ładowniami pod pokładem i mocnym silnikiem, należała do estońskich przemytników. Kiedy jednak celnicy coraz bardziej deptali im po piętach, szyper "Kochanej Ojczyzny" wykorzystał pierwszą okazję do sprzedaży łodzi. Nadarzyła się w Gdyni, a kupcem było kierownictwo Harcerskich Drużyn Żeglarskich. Pieniądze - 8787 złotych - zgromadził poleski okręg Ligi Morskiej i Rzecznej. To tłumaczy, dlaczego nową łódź nazwano właśnie "Poleszuk". Druhowie szybko przerobili ją na żaglowiec.
Gdy w Pucku chrzczono "Poleszuka", w Warszawie kiełkowała już idea opłynięcia globu ziemskiego na żaglowcu. Inicjatorami rejsu byli druhowie z 39 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej: Leon Matuszewski, Mieczysław Żak i Mścisław Wróblewski, do których dołączyli Julian Ramotowski i mieszkający na wybrzeżu Ludwik Walasik. Wszyscy mieli po dwadzieścia kilka lat, trochę praktyki w żeglowaniu, a nade wszystko przeogromną chęć przeżycia przygody. Życie pokrzyżowało im nieco plany. Kiedy wydawało się, że wszystkie przeszkody zostały pokonane, kiedy Jadwiga Wróblewska, matka Mścisława, zdecydowała się oddać wyprawie swoje oszczędności, zabrakło załogi. Sytuację uratował Fred Tomczyk.
Najdłuższe wakacje
- Na tę wyprawę Fred zmobilizował się w parę dni - opowiada jego bratanek Bronisław Tomczyk. - Zawsze szybko podejmował decyzje. Nie przeczuwał, że ten rejs zmieni jego życie.
Wypłynęli 23 lipca 1938 roku z Gdyni. W wyprawie wziął udział Ludwik Walasik, późniejszy kapitan marynarki handlowej, Mieczysław Wróblewski, organizator i przez pewien czas komendant rejsu oraz Fryderyk Tomczyk, a w Dakarze Władysław Henoch, geograf i Zbigniew Jasiński, pisarz. Ten ostatni szybko się jednak z nimi rozstał, za to w Conakry dołączył Julian Ramotowski. Mimo braku w załodze stałego kapitana jachtu (w tej wyprawie uchwały o większym znaczeniu zapadały większością głosów) Poleszuk żeglował bezpiecznie. Podczas czternastu miesięcy rejsu przebył bez awarii dwanaście tysięcy mil. 21 lipca 1939 roku ujrzeli światła Manhattanu.
Sztorm na lądzie
Wojna wisiała na włosku. Wobec trudnej sytuacji politycznej w Europie, polscy dyplomaci postanowili przybycie harcerskiego żaglowca wykorzystać propagandowo. Jacht wystawiono na odbywającej się właśnie w Nowym Jorku Światowej Wystawie, załoga spotykała się z Polonią, udzielała wywiadów.
Wojna zastała ich 1 września w Cleveland. Świadomość tego położyła się olbrzymim cieniem na ich dalszej drodze do Chicago, gdzie ostatecznie zacumowali 18 września. 21 września 1939 roku rejs rozwiązano.
W ten sposób potrzeby kraju, propagandy niezbędnej dla uzyskania pomocy przed grożącym Polsce faszyzmem, położyły kres planom harcerzy, którzy chcieli popłynąć dalej do Australii i zaliczyć okrążenie kuli ziemskiej.
- Załoga Poleszuka postanowiła od razu zgłosić się do polskiego wojska - mówi Bronisław Tomczyk. - Ktoś jednak musiał zająć się "Poleszukiem". I tak padło na Freda.
Obywatelstwo z marszu
Jacht przekazany został Polskiemu Związkowi Rzymsko-Katolickiemu w Stanach Zjednoczonych do wykorzystania w pracy z młodzieżą. Fred Tomczyk miał opiekować się jachtem. Nie przesiedział wojny za Oceanem. W 1943 roku został żołnierzem 28 Pennsylvania Division, którą skierowano m.in. do walk w Normandii. Dywizja w większości złożona była z obcokrajowców. Propaganda Goebbelsa rozgłaszała wszem wobec, że Amerykanie walczą najemnikami. - Fred opowiadał nam, że w odpowiedzi na to Amerykanie zebrali z frontu te kilka tysięcy żołnierzy, zawieźli do swojej ambasady w Paryżu i przyznali wszystkim obywatelstwo.
- W ten sposób Fred został Amerykaninem i kombatantem za jednym zamachem - mówi Marek Kruczkowski, mąż bratanicy Tomczyka.
Po wojnie Fryderyk Tomczyk został w Ameryce. Zdemobilizowany sierżant piechoty morskiej osiedlił się w Anaheim w Kalifornii i pracował w szkole kadetów - St. Catherine's Military School.
- Ciągnęło go na morze, ale na jachcie, o ile wiem, nie postawił nogi, odkąd "Poleszuk" został pocięty - dodaje pani Anna.
Ostatni lot
W 1976 roku Tomczyk zaczął chorować i postanowił zlikwidować dom w Kalifornii, w którym mieszkał sam. Był kawalerem. Przeniósł się do Anglii, z której jak mawiał do braci, miał bliżej do Polski. Któregoś roku odwiedził Goczałkowice.
- Pojawił się przy furtce starszy, siwy pan. Ojciec zaprosił go do domu i chciał poczęstować koniakiem. Podziękował i nie wypił. "Przecież jestem harcerzem. Przysięgę harcerską składa się na całe życie", stwierdził - ten epizod zapadł w pamięć prof. Korzeniowskiej.
Fred zmarł 1 marca 1983 r. Bracia sprowadzili jego zwłoki z Anglii i pochowali w rodzinnym grobowcu Tomczyków w Krakowie. Bronisław zmarł w 1997 roku. Józef - w 2003, mając 96 lat.
Sylwia Plucińska ( www.opole.naszemiasto.pl) "
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 1/2010
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.