Nawigacja
Zapomniany wywiad z Olgą Małkowską z lat 70-tych ub.wieku.
- Drukuj
- 26 paź 2010
- Szperanie w historii
- 5584 czytań
- 0 komentarzy
Zakopane - ulica Małe Żywczańskie. Daleko stąd do ruchliwych Krupówek, za to blisko do Doliny Białego. Tu właśnie, w cichej willowej dzielnicy, w niewielkim drewnianym domku, mieszka do dziś Olga Drahonowska, po mężu Małkowska. Zdawałoby się, że postać tej kobiety nie powinna wymagać rekomendacji. Dzieje się inaczej - niestety - i trudno oprzeć się wrażeniu, że twórczyni polskiego skautingu żeńskiego i współtwórczyni harcerstwa w ogóle, współautorka znanej powszechnie pieśni "Wszystko, co nasze Polsce oddamy", wieloletnia działaczka społeczna i niepodległościowa, wdowa po założycielu harcerstwa - Andrzeju Małkowskim - jest dziś osobą raczej zapomnianą.
Olga Małkowska - Przychodzą do mnie harcerze, owszem - każda taka wizyta cieszy, ale też każda pozostawia zazwyczaj odrobinę żalu, że czasy jednak się zmieniają. Ot, niedawno usłyszałam od jednego druha, że pozdrowienie „Czuwaj” odbierane jest już dziś jako staroświeckie. Niby nie, a jednak żal. Bo to przecież ja i moje koleżanki z III Lwowskiej Drużyny im. Platerówny wprowadziłyśmy to "Czuwaj !" w miejsce używanego dotąd w „Sokole” „Czołem !”. Ileż to się zmieniło w harcerstwie przez te 70 bez mała lat!
Grzegorz Bytnar - Właśnie to mnie najbardziej interesuje. Jakie były początki skautingu? Jak wyglądało harcerstwo przed I wojną światową?
O.M. - Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo czy tu naprawdę można przeprowadzić taką wyraźną, ostrą granicę między tym, co jeszcze nie było skautingiem, a tym, co już nim się stało? Ja na przykład za początek swojego rozwoju ideowego uważam działalność w abstynenckim związku &8222;Eleusis”. Inicjatorem i duchowym przywódcą tego stowarzyszenia był profesor Wincenty Lutosławski, znakomity filozof, przemądry, przedobry człowiek, chociaż straszny dziwak. Pamiętam, jak kiedyś nie mogąc zapewnić sali wykładowej, zgromadził nas na którejś z Lwowskich ulic, sam wlazł na latarnię i miał do nas dłuższą przemowę. Poczciwy, stary Lutos?
W „Eleusis” zbieraliśmy się co niedzielę, nieraz bardzo wcześnie, nawet o 4-tej rano, w małym, nadzwyczaj przyjemnym domku pani Krasuskiej, niedaleko cerkwi św. Jura. Tam właśnie poznałam Andrzeja Małkowskiego.
G.B. - Kiedy to było?
O.M. - Zaraz, niech się zastanowię? Tak, to był rok 1910.
G.B. - Jeżeli więc dobrze rozumiem droga do skautingu wiodła przez „Eleusis”, a idea abstynencji odżyła w słynnym przykazaniu: "Harcerz nie pije i nie pali".
O.M - Przykazaniu, powinien pan dodać, którego dzisiejsze harcerstwo już nie przestrzega - przynajmniej w praktyce? Ale owszem, ma pan rację - tak by to można przedstawić, chociaż proszę nie sądzić, że „Eleusis” było jedyną tego typu organizacją poprzedzającą skauting.
G.B. - Cóż więc było poza tym?
O.M. - Były liczne koła samokształceniowe, które w sposób z dzisiejszego punktu widzenia zupełnie nieprawdopodobny potrafiły dać odpór szkole zaborczej. Mała Ówczesna Galicja, nie mówiąc już o Kongresówce, pokryta była siecią takich kół, czasem zakonspirowanych, czasem jawnych. Pod innym względem poprzednikiem skautingu było Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” propagujące starożytną maksymę: „w zdrowym ciele zdrowy duch”. To były organizacje istniejące od dawna w sposób nieprzerwany. Była też efemeryda: Sejm Filarecki. Zorganizowaliśmy go w 1910r. na Huculszczyźnie, w Kosowie na okres 3 tygodni dla około 30 osób. Dzień wypełniały nam praktyki religijne (modlitwa, pieśni religijne, wspólna msza św., w czasie której prawie wszyscy przystępowali do Komunii), wykłady niezawodnego Lutosławskiego, zbiorowe czytanie wieszczów narodowych, wreszcie - ćwiczenia fizyczne: gimnastyka, kąpiel i codzienne wycieczki. Doprawdy, niezapomniane to były czasy!
G.B. - I dopiero wtedy pojawiło się w Galicji słowo „skauting”?
O.M. - Słowo przywędrowało z Anglii, a razem ze słowem - pewna określona idea. Ale skauting polski odbiegł w pewnym stopniu od wzoru - trzeba przyznać znakomitego - stworzonego przez generała Baden-Powella. My, młodzi tworzący wtedy zręby przyszłego polskiego harcerstwa, odczuwaliśmy jako zupełnie nieznośną atmosferę bierności i posłuszeństwa władzy zaborczej, atmosferę, która panowała wszechwładnie w Galicji. Rwaliśmy się do czynu, chcieliśmy służyć Ojczyźnie, zapałem naszej młodości stworzyć nowego, doskonalszego niż dotąd Polaka. Właśnie to, czego nam brakowało w „Eleusis”, w „Sokole”, w „Sejmie Filareckim” - czynnik rycerski, żołnierski, wojskowy - zaczął nas, bez względu na płeć - pociągać coraz silniej. W tym właśnie kierunku rozwinęła się działalność Andrzeja Małkowskiego, który zaznajomiwszy się ze skautingiem pod koniec 1909r. w ciągu roku następnego wzbogacił tę ideę o treści narodowe i patriotyczne, a w marcu 1911r. zorganizował I kurs skautowy.
G.B. - Czy to właśnie Małkowski wciągnął panią do pracy w skautingu?
O.M. - Naturalnie. Nie mnie jedną! Andrzej miał wielki dar zjednywania sobie ludzi. Mnie akurat „zjednał” tak dalece, że w tym właśnie czasie zostałam jego narzeczoną.
G.B. - Mówi się o pani jako o założycielce harcerstwa żeńskiego.
O.M. - W dwa miesiące po pierwszym kursie skautowym utworzyłam w porozumieniu z Małkowskim pierwszą na ziemiach polskich drużyną żeńską. Jest ona znana pod nazwą III Lwowskiej drużyny im. Pułkownik Emilii Platerówny.
G.B. - Jaki styl pracy obrałyście w tej drużynie? Czym się zajmowałyście? Jak wyglądał wasz dzień roboczy?
O.M. - Była nas grupa 23 energicznych młodziutkich kobiet nie chcących być gorszymi od mężczyzn. Toteż studiowałyśmy terenoznawstwo, ćwiczyłyśmy wolę i spostrzegawczość, dbałyśmy o rozwój naszej kultury fizycznej, pomagałyśmy ludziom starszym i chorym spełniając, tak krytykowane w kilkadziesiąt lat później „dobre uczynki”, w dalszym ciągu dużo czasu poświęcałyśmy na samokształcenie w drużynie. Czytano wspólnie naszych wielkich poetów, komentowano pisma Stanisława Staszica - głosiciela idei odroczenia naszego narodu. Urządzałyśmy też wycieczki w okolice Lwowa, do Żółkwi, związanej z imieniem zwycięzcy spod Kłuszyna lub do Podborzec - do zamku Jana III.
G.B. - Ale obozy skautowskie nie były jeszcze wówczas organizowane?
O.M. - O, całkiem przeciwnie! Obozy pojawiły się na samym początku naszej działalności. Najpierw jako ogólne kursy w Sokole, potem zaś jako nasze żeńskie obozowiska na Podhalu i Huculszczyźnie.
G.B. - Trudno mi wyobrazić sobie taki harcerski obóz w ówczesnej Galicji.
O.M. - Nic w tym trudnego, jeżeli tylko nie będzie się przykładało dzisiejszej miary do tamtych zjawisk. Nasz dzień zaczynał się pobudką o godzinie 5.30, następnie była zbiórka, po niej gimnastyka i kąpiel, potem zaś - wspólna modlitwa wraz z odśpiewaniem „Kiedy ranne wstają zorze”. Miałyśmy kuchnie polową, więc przyrządzałyśmy sprawnie śniadanie, które jadłyśmy na trawie zasłanej kocami. W trakcie dnia drużyna zajmowała się pisaniem, czytaniem, gimnastyką, sporządzaniem map okolic itp. Regularnie odczytywałam druhnom kolejny rozdział z ewangelii narodowej „Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” Mickiewicza. Pomagałyśmy też Hucułom w pracach na wsi, umiałyśmy się z nimi zżyć. Byli to bliscy; czasem niepiśmienni, ale bardzo dobrzy, serdeczni i życzliwi ludzie. Opowiadałyśmy im o Polsce, o tragedii powstań narodowych. Wieczorami odbywała się gawęda obozowa - również o tematyce patriotycznej. Dzień kończył się wspólną modlitwą i odśpiewaniem pieśni „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.
G.B. - Trzeba przyznać, że obraz jaki pani zachowała, wygląda już dziś trochę egzotycznie.
O.M. - No, napewno! Czasy były inne, a warunki, w których tworzyłyśmy polskie harcerstwo także różniły się od dzisiejszych. Przykładowo: cały nasz skautowski ekwipunek zawdzięczałyśmy tylko sobie. Nie było tak, jak dziś, sklepów harcerskich, wszystko musiałyśmy robić same - nawet namioty! Czasem i namiotów nie zdążyłyśmy uszyć i wówczas spało się w pasterskich szałasach, na rozścielonej słomie. Ale wszelki brak komfortu był dla nas bodźcem do zwalczania trudności, do hartowania swej woli, do kształcenia wytrzymałości i męstwa. Tak, właśnie męstwa! Sądzę, że zdałyśmy z niego egzamin podczas bojów o niepodległość w trakcie i po zakończeniu I wojny światowej.
G.B. - Jest pani współautorką hymnu harcerskiego „Wszystko co nasze Polsce oddamy”. Jak doszło do powstania tak wspaniałej pieśni?
O.M. - W październiku 1911 r. zaczął we Lwowie wychodzić dwutygodnik „Skaut”, redagowany przez Andrzeja Małkowskiego. W pierwszym numerze zamieścił swój „Marsz Skautów” Ignacy Kozielewski, jeden ze współtwórców naszego ruchu i jeden z moich bliskich przyjaciół. Początek wiersza brzmiał „Wszystko, co nasze Polsce oddamy”. Moja rola związana z tym tekstem zaczęła się w kilka miesięcy później. Pewnego dnia, idąc jedną z ulic Lwowa, myślałam o tym, że polski skauting powinien mieć swój własny hymn. Dotąd śpiewano najczęściej „Rotę” Konopnickiej, ale nie zdążyła się ona zakorzenić silniej w naszym środowisku, chociażby z tego względu, że sama jak pan wie - powstała bardzo niedawno. Idąc tak, przypomniałam sobie piękny wiersz Kozielewskiego, po czym w rytm własnych kroków utworzyłam do niego refren:
„Ramię pręż! Słabość krusz! Ducha tęż! Ojczyźnie miłej służ!” itd.
I jakoś samo mi się ułożyło według melodii przepięknej pieśni robotniczej, którą śpiewał cały Lwów „Na barykady”. I to już cała historia.
G.B. - Czy pani wie, że ostatnio zmieniono tekst 2 zwrotki?
O.M. - Znam tę drugą zwrotkę i bardzo mi się nie podoba. Mój refren „Ramię pręż”, pozostawał w całkowitej zgodzie z wymową ideową tekstu Kozielewskiego, który też bardzo się cieszył, że jego „Marsz Skautów” został
w ten sposób zaadoptowany. W wypadku nowej zwrotki sytuacja jest inna: trudno nie zauważyć dysonansu między nią a dotychczasowym tekstem.
G.B. - Jaki był stosunek społeczeństwa galicyjskiego do skautingu?
O.M. - Och, to cała osobna historia! Chłopców co prawda chwalono, ale nad nami dziewczętami, załamywano ręce. Jakież to z nich będą żony i matki? - biadały te „Stare papryki”. Cóż, były to czasy, kiedy o pełną emancypację kobiet wciąż trzeba było walczyć.
G.B. - W 1912 roku opuściła pani swoją drużynę.
O.M. - Tak. Złapałam zapalenie płuc, z którego długo nie mogłam się wygrzebać. W rok później 19 czerwca 1913r. w Zakopanem, wyszłam za mąż za Andrzeja Małkowskiego.
G.B. - I zaczęło się życie spokojniejsze?
O.M. - Gdzie tam! Myśmy z Małkowskim bardzo mało ze sobą przebywali. Andrzej wciąż coś organizował, wciąż się gdzieś wyprawiał i coś załatwiał. W jakieś dwa tygodnie po ślubie wyjechał na zlot skautów w Birmingham. Polscy harcerze ze wszystkich dzielnic rozbitego kraju wystąpili tam pod jedną, biało-czerwoną flagą, co wywołało międzynarodową sensację i ostre protesty państw zaborczych. Później wybuchła wojna i widzieliśmy się z Andrzejem jeszcze mniej.
G.B. - Istnieje piękna romantyczna legenda o śmierci Andrzeja Małkowskiego. Gdy statek na morzu Śródziemnym szedł na dno, Małkowski miał ofiarować swoje koło ratunkowe nieznajomemu dziecku. Czy pani znając Małkowskiego uznaje, że ta legenda jest prawdopodobna?
O.M. - Naturalnie! Więcej niż prawdopodobna! W tym czynie jest cały Andrzej.
G.B. - Pani działalność w okresie przed I wojną światową jest zaledwie wstępem do późniejszej, wieloletniej pracy w środowisku harcerskim w kraju i za granicą. Do którego z tych okresów w życiu jest pani bardziej przywiązana?
O.M. - Bez wątpienia do pierwszego. Miałam to szczęście, że stałam u źródeł wielkiego ruchu młodzieżowego, który w takich, czy innych formach, zrobił jednak olbrzymią karierę i wykazał zadziwiającą odporność i trwałość. No, a poza tym - czasy te - to była moja młodość - a w młodości wszystko jest piękne.
Od Redakcji:
Tina Małkowska z Senatorem dh hm Kazimierzem Wiatrem i panem Prezydentem Krakowa prof. Jackiem Majchrowskim.
Dlaczego przypominamy Ten wywiad ? Ukazał się on przecież na stronie "Małkowscy.zhp" z okazji roku Olgi i Andrzeja Małkowskich. Ale na Zlotach Stulecia sptkaliśmy się jako Redakcja Haera ze wspaniałą Druhną , Tiną Małkowską, wnuczką Olgi i Andrzeja! A sam wywiad jest tak ciekawy, że zdało się nam sensownym przywołać go znowu. Druhna Oleńka była nam tak bliska w dawnej, pierwszej Redakcji Haera, bo współpracowaliśmy z instruktorami, którzy odwiedzali Ją w Zakopanem, starali się pomagać i utrzymywać kontakt. Zawsze uważliśmy i nadal uważamy druhnę hm RP Olgę Małkowską za najwybitniejszą Instruktorkę w Stuleciu Ruchu Harcerskiego, i jedną z najwybitniejszych w światowym Ruchu Skautowym. Druhny i Druhowie, dobrze zapamiętajcie te słowa !
Żródło: http://malkowscy.zhp.pl/index.php?do=download_binary&navi=0098,0002&id=1592
Olga Małkowska - Przychodzą do mnie harcerze, owszem - każda taka wizyta cieszy, ale też każda pozostawia zazwyczaj odrobinę żalu, że czasy jednak się zmieniają. Ot, niedawno usłyszałam od jednego druha, że pozdrowienie „Czuwaj” odbierane jest już dziś jako staroświeckie. Niby nie, a jednak żal. Bo to przecież ja i moje koleżanki z III Lwowskiej Drużyny im. Platerówny wprowadziłyśmy to "Czuwaj !" w miejsce używanego dotąd w „Sokole” „Czołem !”. Ileż to się zmieniło w harcerstwie przez te 70 bez mała lat!
Grzegorz Bytnar - Właśnie to mnie najbardziej interesuje. Jakie były początki skautingu? Jak wyglądało harcerstwo przed I wojną światową?
O.M. - Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo czy tu naprawdę można przeprowadzić taką wyraźną, ostrą granicę między tym, co jeszcze nie było skautingiem, a tym, co już nim się stało? Ja na przykład za początek swojego rozwoju ideowego uważam działalność w abstynenckim związku &8222;Eleusis”. Inicjatorem i duchowym przywódcą tego stowarzyszenia był profesor Wincenty Lutosławski, znakomity filozof, przemądry, przedobry człowiek, chociaż straszny dziwak. Pamiętam, jak kiedyś nie mogąc zapewnić sali wykładowej, zgromadził nas na którejś z Lwowskich ulic, sam wlazł na latarnię i miał do nas dłuższą przemowę. Poczciwy, stary Lutos?
W „Eleusis” zbieraliśmy się co niedzielę, nieraz bardzo wcześnie, nawet o 4-tej rano, w małym, nadzwyczaj przyjemnym domku pani Krasuskiej, niedaleko cerkwi św. Jura. Tam właśnie poznałam Andrzeja Małkowskiego.
G.B. - Kiedy to było?
O.M. - Zaraz, niech się zastanowię? Tak, to był rok 1910.
G.B. - Jeżeli więc dobrze rozumiem droga do skautingu wiodła przez „Eleusis”, a idea abstynencji odżyła w słynnym przykazaniu: "Harcerz nie pije i nie pali".
O.M - Przykazaniu, powinien pan dodać, którego dzisiejsze harcerstwo już nie przestrzega - przynajmniej w praktyce? Ale owszem, ma pan rację - tak by to można przedstawić, chociaż proszę nie sądzić, że „Eleusis” było jedyną tego typu organizacją poprzedzającą skauting.
G.B. - Cóż więc było poza tym?
O.M. - Były liczne koła samokształceniowe, które w sposób z dzisiejszego punktu widzenia zupełnie nieprawdopodobny potrafiły dać odpór szkole zaborczej. Mała Ówczesna Galicja, nie mówiąc już o Kongresówce, pokryta była siecią takich kół, czasem zakonspirowanych, czasem jawnych. Pod innym względem poprzednikiem skautingu było Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” propagujące starożytną maksymę: „w zdrowym ciele zdrowy duch”. To były organizacje istniejące od dawna w sposób nieprzerwany. Była też efemeryda: Sejm Filarecki. Zorganizowaliśmy go w 1910r. na Huculszczyźnie, w Kosowie na okres 3 tygodni dla około 30 osób. Dzień wypełniały nam praktyki religijne (modlitwa, pieśni religijne, wspólna msza św., w czasie której prawie wszyscy przystępowali do Komunii), wykłady niezawodnego Lutosławskiego, zbiorowe czytanie wieszczów narodowych, wreszcie - ćwiczenia fizyczne: gimnastyka, kąpiel i codzienne wycieczki. Doprawdy, niezapomniane to były czasy!
G.B. - I dopiero wtedy pojawiło się w Galicji słowo „skauting”?
O.M. - Słowo przywędrowało z Anglii, a razem ze słowem - pewna określona idea. Ale skauting polski odbiegł w pewnym stopniu od wzoru - trzeba przyznać znakomitego - stworzonego przez generała Baden-Powella. My, młodzi tworzący wtedy zręby przyszłego polskiego harcerstwa, odczuwaliśmy jako zupełnie nieznośną atmosferę bierności i posłuszeństwa władzy zaborczej, atmosferę, która panowała wszechwładnie w Galicji. Rwaliśmy się do czynu, chcieliśmy służyć Ojczyźnie, zapałem naszej młodości stworzyć nowego, doskonalszego niż dotąd Polaka. Właśnie to, czego nam brakowało w „Eleusis”, w „Sokole”, w „Sejmie Filareckim” - czynnik rycerski, żołnierski, wojskowy - zaczął nas, bez względu na płeć - pociągać coraz silniej. W tym właśnie kierunku rozwinęła się działalność Andrzeja Małkowskiego, który zaznajomiwszy się ze skautingiem pod koniec 1909r. w ciągu roku następnego wzbogacił tę ideę o treści narodowe i patriotyczne, a w marcu 1911r. zorganizował I kurs skautowy.
G.B. - Czy to właśnie Małkowski wciągnął panią do pracy w skautingu?
O.M. - Naturalnie. Nie mnie jedną! Andrzej miał wielki dar zjednywania sobie ludzi. Mnie akurat „zjednał” tak dalece, że w tym właśnie czasie zostałam jego narzeczoną.
G.B. - Mówi się o pani jako o założycielce harcerstwa żeńskiego.
O.M. - W dwa miesiące po pierwszym kursie skautowym utworzyłam w porozumieniu z Małkowskim pierwszą na ziemiach polskich drużyną żeńską. Jest ona znana pod nazwą III Lwowskiej drużyny im. Pułkownik Emilii Platerówny.
G.B. - Jaki styl pracy obrałyście w tej drużynie? Czym się zajmowałyście? Jak wyglądał wasz dzień roboczy?
O.M. - Była nas grupa 23 energicznych młodziutkich kobiet nie chcących być gorszymi od mężczyzn. Toteż studiowałyśmy terenoznawstwo, ćwiczyłyśmy wolę i spostrzegawczość, dbałyśmy o rozwój naszej kultury fizycznej, pomagałyśmy ludziom starszym i chorym spełniając, tak krytykowane w kilkadziesiąt lat później „dobre uczynki”, w dalszym ciągu dużo czasu poświęcałyśmy na samokształcenie w drużynie. Czytano wspólnie naszych wielkich poetów, komentowano pisma Stanisława Staszica - głosiciela idei odroczenia naszego narodu. Urządzałyśmy też wycieczki w okolice Lwowa, do Żółkwi, związanej z imieniem zwycięzcy spod Kłuszyna lub do Podborzec - do zamku Jana III.
G.B. - Ale obozy skautowskie nie były jeszcze wówczas organizowane?
O.M. - O, całkiem przeciwnie! Obozy pojawiły się na samym początku naszej działalności. Najpierw jako ogólne kursy w Sokole, potem zaś jako nasze żeńskie obozowiska na Podhalu i Huculszczyźnie.
G.B. - Trudno mi wyobrazić sobie taki harcerski obóz w ówczesnej Galicji.
O.M. - Nic w tym trudnego, jeżeli tylko nie będzie się przykładało dzisiejszej miary do tamtych zjawisk. Nasz dzień zaczynał się pobudką o godzinie 5.30, następnie była zbiórka, po niej gimnastyka i kąpiel, potem zaś - wspólna modlitwa wraz z odśpiewaniem „Kiedy ranne wstają zorze”. Miałyśmy kuchnie polową, więc przyrządzałyśmy sprawnie śniadanie, które jadłyśmy na trawie zasłanej kocami. W trakcie dnia drużyna zajmowała się pisaniem, czytaniem, gimnastyką, sporządzaniem map okolic itp. Regularnie odczytywałam druhnom kolejny rozdział z ewangelii narodowej „Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” Mickiewicza. Pomagałyśmy też Hucułom w pracach na wsi, umiałyśmy się z nimi zżyć. Byli to bliscy; czasem niepiśmienni, ale bardzo dobrzy, serdeczni i życzliwi ludzie. Opowiadałyśmy im o Polsce, o tragedii powstań narodowych. Wieczorami odbywała się gawęda obozowa - również o tematyce patriotycznej. Dzień kończył się wspólną modlitwą i odśpiewaniem pieśni „Wszystkie nasze dzienne sprawy”.
G.B. - Trzeba przyznać, że obraz jaki pani zachowała, wygląda już dziś trochę egzotycznie.
O.M. - No, napewno! Czasy były inne, a warunki, w których tworzyłyśmy polskie harcerstwo także różniły się od dzisiejszych. Przykładowo: cały nasz skautowski ekwipunek zawdzięczałyśmy tylko sobie. Nie było tak, jak dziś, sklepów harcerskich, wszystko musiałyśmy robić same - nawet namioty! Czasem i namiotów nie zdążyłyśmy uszyć i wówczas spało się w pasterskich szałasach, na rozścielonej słomie. Ale wszelki brak komfortu był dla nas bodźcem do zwalczania trudności, do hartowania swej woli, do kształcenia wytrzymałości i męstwa. Tak, właśnie męstwa! Sądzę, że zdałyśmy z niego egzamin podczas bojów o niepodległość w trakcie i po zakończeniu I wojny światowej.
G.B. - Jest pani współautorką hymnu harcerskiego „Wszystko co nasze Polsce oddamy”. Jak doszło do powstania tak wspaniałej pieśni?
O.M. - W październiku 1911 r. zaczął we Lwowie wychodzić dwutygodnik „Skaut”, redagowany przez Andrzeja Małkowskiego. W pierwszym numerze zamieścił swój „Marsz Skautów” Ignacy Kozielewski, jeden ze współtwórców naszego ruchu i jeden z moich bliskich przyjaciół. Początek wiersza brzmiał „Wszystko, co nasze Polsce oddamy”. Moja rola związana z tym tekstem zaczęła się w kilka miesięcy później. Pewnego dnia, idąc jedną z ulic Lwowa, myślałam o tym, że polski skauting powinien mieć swój własny hymn. Dotąd śpiewano najczęściej „Rotę” Konopnickiej, ale nie zdążyła się ona zakorzenić silniej w naszym środowisku, chociażby z tego względu, że sama jak pan wie - powstała bardzo niedawno. Idąc tak, przypomniałam sobie piękny wiersz Kozielewskiego, po czym w rytm własnych kroków utworzyłam do niego refren:
„Ramię pręż! Słabość krusz! Ducha tęż! Ojczyźnie miłej służ!” itd.
I jakoś samo mi się ułożyło według melodii przepięknej pieśni robotniczej, którą śpiewał cały Lwów „Na barykady”. I to już cała historia.
G.B. - Czy pani wie, że ostatnio zmieniono tekst 2 zwrotki?
O.M. - Znam tę drugą zwrotkę i bardzo mi się nie podoba. Mój refren „Ramię pręż”, pozostawał w całkowitej zgodzie z wymową ideową tekstu Kozielewskiego, który też bardzo się cieszył, że jego „Marsz Skautów” został
w ten sposób zaadoptowany. W wypadku nowej zwrotki sytuacja jest inna: trudno nie zauważyć dysonansu między nią a dotychczasowym tekstem.
G.B. - Jaki był stosunek społeczeństwa galicyjskiego do skautingu?
O.M. - Och, to cała osobna historia! Chłopców co prawda chwalono, ale nad nami dziewczętami, załamywano ręce. Jakież to z nich będą żony i matki? - biadały te „Stare papryki”. Cóż, były to czasy, kiedy o pełną emancypację kobiet wciąż trzeba było walczyć.
G.B. - W 1912 roku opuściła pani swoją drużynę.
O.M. - Tak. Złapałam zapalenie płuc, z którego długo nie mogłam się wygrzebać. W rok później 19 czerwca 1913r. w Zakopanem, wyszłam za mąż za Andrzeja Małkowskiego.
G.B. - I zaczęło się życie spokojniejsze?
O.M. - Gdzie tam! Myśmy z Małkowskim bardzo mało ze sobą przebywali. Andrzej wciąż coś organizował, wciąż się gdzieś wyprawiał i coś załatwiał. W jakieś dwa tygodnie po ślubie wyjechał na zlot skautów w Birmingham. Polscy harcerze ze wszystkich dzielnic rozbitego kraju wystąpili tam pod jedną, biało-czerwoną flagą, co wywołało międzynarodową sensację i ostre protesty państw zaborczych. Później wybuchła wojna i widzieliśmy się z Andrzejem jeszcze mniej.
G.B. - Istnieje piękna romantyczna legenda o śmierci Andrzeja Małkowskiego. Gdy statek na morzu Śródziemnym szedł na dno, Małkowski miał ofiarować swoje koło ratunkowe nieznajomemu dziecku. Czy pani znając Małkowskiego uznaje, że ta legenda jest prawdopodobna?
O.M. - Naturalnie! Więcej niż prawdopodobna! W tym czynie jest cały Andrzej.
G.B. - Pani działalność w okresie przed I wojną światową jest zaledwie wstępem do późniejszej, wieloletniej pracy w środowisku harcerskim w kraju i za granicą. Do którego z tych okresów w życiu jest pani bardziej przywiązana?
O.M. - Bez wątpienia do pierwszego. Miałam to szczęście, że stałam u źródeł wielkiego ruchu młodzieżowego, który w takich, czy innych formach, zrobił jednak olbrzymią karierę i wykazał zadziwiającą odporność i trwałość. No, a poza tym - czasy te - to była moja młodość - a w młodości wszystko jest piękne.
Od Redakcji:
Tina Małkowska z Senatorem dh hm Kazimierzem Wiatrem i panem Prezydentem Krakowa prof. Jackiem Majchrowskim.
Dlaczego przypominamy Ten wywiad ? Ukazał się on przecież na stronie "Małkowscy.zhp" z okazji roku Olgi i Andrzeja Małkowskich. Ale na Zlotach Stulecia sptkaliśmy się jako Redakcja Haera ze wspaniałą Druhną , Tiną Małkowską, wnuczką Olgi i Andrzeja! A sam wywiad jest tak ciekawy, że zdało się nam sensownym przywołać go znowu. Druhna Oleńka była nam tak bliska w dawnej, pierwszej Redakcji Haera, bo współpracowaliśmy z instruktorami, którzy odwiedzali Ją w Zakopanem, starali się pomagać i utrzymywać kontakt. Zawsze uważliśmy i nadal uważamy druhnę hm RP Olgę Małkowską za najwybitniejszą Instruktorkę w Stuleciu Ruchu Harcerskiego, i jedną z najwybitniejszych w światowym Ruchu Skautowym. Druhny i Druhowie, dobrze zapamiętajcie te słowa !
Żródło: http://malkowscy.zhp.pl/index.php?do=download_binary&navi=0098,0002&id=1592
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.