- Drukuj
- 09 paź 2011
- Szperanie w historii
- 3968 czytań
- 0 komentarzy
Gdzieś na początku grudnia 1956 r. przyjechał do Gliwic dh Zygmunt Faber z Krakowa, odszukał swego dobrego znajomego z dawnych harcerskich lat, druha phm. Zbigniewa Gregorowicza i przekazał mu następującą, na wpół poufną, wiadomość:
W niedzielę, 9 grudnia, odbędzie się w Warszawie zjazd dawnych instruktorów ZHP. Koniecznie musi ktoś od was na nim być!
Podał też punkt kontaktowy, w którym należy się zgłosić: Dh Berka, Warszawa, ul. Filtrowa 59 m. 8. Dh Zbyszek Gregorowicz nie dysponował wolnym czasem, zatelefonował więc do mnie i powiedział:
W Warszawie szykuje się jakiś zjazd instruktorów ZHP, powinien ktoś od nas tam być, abyśmy wiedzieli, co się dzieje, może byś ty pojechał.
Zgodziłem się. Nocnym pociągiem pojechałem do Warszawy, na miejscu byłem w niedziele rano około piątej, odczekawszy trochę na dworcu, około szóstej poszedłem pod wskazany adres. Na mój dzwonek drzwi otworzył jakiś młody mężczyzna i wówczas zobaczyłem, że w mieszkaniu tym leży pokotem na podłodze i śpi mnóstwo ludzi. Leżeli wszędzie: w pokojach, kuchni, w przedpokoju aż do samych drzwi wejściowych. Zrobiło to na mnie wrażenie jakiejś zorganizowanej konspiracji. Człowiek, który mi otworzył drzwi, przeprosił, że nie może mnie już przyjąć, bo w mieszkaniu nie da się nawet szpilki wetknąć (co wyraźnie widziałem), podał mi natomiast adres miejsca zjazdu: Muzeum Miasta Warszawy - Stary Rynek - godz. 9.00. Pochodziłem trochę po mieście, zjadłem śniadanie w jakimś barze i około 8.30 przybyłem na wyznaczone miejsce. Zaczynali się schodzić uczestnicy zjazdu. Boże! Cóż to było za towarzystwo. Same instruktorki i instruktorzy, znaczna ich część w mundurach, z licznymi odznaczeniami, niektórzy ze złotymi i srebrnymi sznurami. Od siedmiu lat nie widziałem umundurowanych instruktorów, a tu ich takie mnóstwo. Poczułem się nieswojo, ja, Harcerz Rzeczypospolitej, który w latach 1948-49 pełnił zaledwie funkcję drużynowego, a tu kwiat instruktorów ZHP. W dodatku nie zauważyłem żadnej znajomej twarzy. Zbierano się w sali wykładowej, na której organizatorzy sprawnie instalowali aparaturę nagłaśniającą i robili ostatnie przygotowania. A nastrój na sali był wspaniały. Wszyscy roześmiani, pełni zapału i entuzjazmu. Co chwilę jakieś grupy witały serdecznie nowo przybywających, jak dobrzy znajomi, którzy nie widzieli się kilka lub kilkanaście lat.
Zjazd rozpoczął się o 9.00, otworzył go i prowadził dh Stefan Mirowski
[...]. Poinformował on, że celem zjazdu jest próba reaktywowania ZHP przez grono instruktorów harcerskich, a także, że od wczoraj (8 grudnia) w Łodzi odbywa się zjazd działaczy OHPL oraz, że również w Łodzi dh hm. Aleksander Kamiński zaprosił do swego mieszkania dwadzieścia kilka osób spośród najstarszych instruktorek i instruktorów harcerskich, ażeby w ich gronie zastanowić się nad sposobem i zasadami odrodzenia ZHP.
Dh Mirowski poinformował również, że na zjeździe OHPL w Łodzi jest nasz informator, który telefonicznie relacjonuje, co się tam dzieje.
Następnie dh Mirowski zaapelował mniej więcej tymi słowy: Ażeby obrady nasze były prawomocne, musimy stwierdzić, że na sali są przedstawiciele wszystkich chorągwi ZHP istniejących w latach 1945-1949. Proszę przedstawicieli chorągwi o głośne i wyraźne zgłaszanie swej obecności, tym bardziej, że obrady nasze są nagrywane.
Zaczęli podnosić się delegaci i gromkim głosem meldować: Zgłaszam Chorągiew Krakowską! Zgłaszam Chorągiew Gdańską! Zgłaszam Chorągiew Mazowiecką! - itd. itd. Słuchałem tego z zapartym tchem, czekając, kto zgłosi naszą Chorągiew Śląsko-Dąbrowską. Bez skutku. Zgłaszanie skończyło się, zapadła cisza. Zrozumiałem, że ze Śląska prawdopodobnie nie ma oprócz mnie nikogo. Opadły mnie wątpliwości; no bo, Boże drogi, kto upoważnił mnie do reprezentowania całej chorągwi? Ale nie było czasu do namysłu, zdecydowałem się i ze zdenerwowania zamiast krzyknąć: Zgłaszam Chorągiew Śląsko-Dąbrowską! - huknąłem: Zgłaszam Śląsk!
Dh Mirowski zrozumiał to i z widoczną ulgą ogłosił: Na sali są przedstawiciele wszystkich chorągwi, a więc obrady nasze są prawomocne.
W moim notatniku harcerskim z tego okresu zapisałem w ten oto sposób główne cele naszego zjazdu, które podał na wstępie dh Stefan Mirowski:
1. Powołanie Tymczasowej Naczelnej Rady Harcerskiej 2. Powołanie Tymczasowej Głównej Kwatery 3. Wprowadzenie demokratyzacji harcerstwa 4. Zapewnienie wpływu instruktorów na wychowanie młodzieży 5. Rewindykacja majątku ZHP.
Rozpoczęły sie burzliwe obrady.
Po dwóch, może trzech godzinach obrad na sale wpadł zdyszany człowiek, który coś przekazał dh. Mirowskiemu. Po chwili przewodniczący obrad ogłosił mniej więcej co następuje: Dostałem wiadomość, że na zjeździe OHPL w Łodzi przystępują do podejmowania uchwał. Nie możemy pozwolić, ażeby zrobiono to bez naszego udziału. Co robimy? Po krótkiej wymianie zdań zapadła decyzja: Przerywamy obrady i jedziemy do Łodzi.
Zarządzono przerwę, a organizatorzy zaczęli poszukiwać środków transportu. Byłem zdumiony ich operatywnością, bo już wkrótce podjechały dwa autobusy przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej (a przecież była to niedziela). Załadowaliśmy je po dachy, bo nawet w przejściach stał zbity tłum instruktorów - hucznie i gwarnie ruszyliśmy do Łodzi.
W Łodzi, o ile dobrze pamiętam, zjazd OHPL odbywał się na terenie Wojewódzkiej Szkoły PZPR (bo gdzieżby indziej) w dzielnicy Łódź-Karolew. Podjechaliśmy pod bramę, oczywiście jakaś straż oświadczyła, że nas nie wpuści. Po dłuższych pertraktacjach wpuszczono kilkuosobową reprezentację, która udała się na rozmowy z obradującym OHPL. Po długim czasie nasi przedstawiciele wrócili z wiadomością: Na obrady nas nie wpuszczą. Zaproponowano nam tylko odrębną salę (chyba było to w innym gmachu), na której możemy przysłuchiwać się obradom za pośrednictwem głośników.
Zjazd OHPL wyraźnie się wystraszył naszym przybyciem i nie chciał mieć z nami nic wspólnego. Była to paradoksalna sytuacja.
Reprezentatywnej grupie instruktorów z organizacji uznanej jako stowarzyszenie wyższej użyteczności, działalność której opierała się na pełnoprawnym statucie przez nikogo nie unieważnionym, odmawiano prawa udziału w obradach nad przyszłością tej organizacji.
A robił to samozwańczy zjazd OHPL, składający się z delegatów, których nikt nie wybrał. Zajęliśmy tę aulę i przysłuchiwaliśmy się się obradom, gdy nasi niezmordowani przywódcy dalej targowali się z kierownictwem zjazdu o dopuszczenie nas do obrad.
Po dłuższym czasie z sali przyszli do nas dh hm. Aleksander Kamiński i dh hm. Stanisław Broniewski, owacyjne przez całą "grupę warszawską" powitani. Dh Kamiński serdecznie się z nami przywitał, widać było, że przybycie naszej grupy było po jego myśli. Dh Kamiński przedstawił nam swoje stanowisko, stwierdził że z przebiegu obrad wynika, że chcą go tylko wykorzystać jako szyld albo parawan, nie zgadzając się na jego koncepcje; a za tym parawanem trwać będzie nadal OHPL, w znikomym stopniu wprowadzając ideologię harcerską i harcerskie metody pracy. Na zakończenie stanowczo oświadczył, że w tak skonstruowanym układzie on udziału nie weźmie i odmawia współpracy ze Zjazdem i organizacją OHPL. Sytuacja stała się dla nas jasna.
Po pewnym czasie zjazd OHPL przerwał obrady i na naszą salę weszła ze śpiewem około 20-osobowa reprezentacja tego zjazdu, która usiłowała przedstawić nam swoje stanowisko. Doszło do ostrej dyskusji i gwałtownych wystąpień przedstawicieli obu stron, które sprowadzały się do zasadniczych stanowisk: instruktorzy z "grupy warszawskiej" domagali się rozwiązania OHPL - organizacji powstałej wyłącznie na podstawie okólników Zarządu Głównego ZMP - oraz pełnego reaktywowania ZHP - organizacji, której nikt nie rozwiązał - na zasadach obowiązujących do roku 1949. Natomiast przedstawiciele OHPL dążyli do ewentualnej zmiany nazwy swojej organizacji na "ZHP" z nieznaczną zmianą swego programu, szermowano przy tym argumentem ogromnego zaangażowania w pracy swoich członków, ich ofiarności w pracy w okresie stalinowskim (podobno praca ta była bardzo pozytywną działalnością) oraz strasznej krzywdy, gdyby OHPL została rozwiązana.
O porozumieniu nie było mowy. Znałem sytuację w OH przy ZMP, a potem (na przestrzeni kilku miesięcy istnienia) cichaczem przemianowanej OH w rzekomo niezależną OHPL, bo w Gliwicach przyglądałem się tym organizacjom i wiedziałem, co się w nich dzieje. Nie podzielałem więc opinii przedstawicieli OHPL o ogromnym zaangażowaniu ich działaczy i pozytywnym działaniu w najtrudniejszych latach naszej Ojczyzny.
Tymczasem zrobiło się późne popołudnie. I wtedy nastąpił pierwszy przełom: nasi reprezentanci przyszli z wiadomością, że przerwa w obradach grupy łódzkiej została przedłużona o czas na obiad, że grupa warszawska została na ten obiad również zaproszona, a po obiedzie do dalszych obrad zasiądziemy już na jednej sali. Przerwa i obiad trwały dość długo. W czasie przerwy spotkałem w holu Jacka Węgrzynowicza, instruktora z Gliwic, w latach 1945-1949 pracującego w naszym hufcu (był nawet krótko hufcowym), który po roku 1948 nabrał bardzo lewicowych przekonań. Wtedy od niego usłyszałem, ze drużynowym może być tylko członek ZMP, a że nim nie byłem, więc musiałem z harcerstwa odejść. Jacek Węgrzynowicz na Zjeździe w Łodzi był z ramienia Komendy Wojewódzkiej OHPL w Katowicach. No, więc spotkaliśmy się w holu, Jacek tym spotkaniem był niemile zaskoczony, z trudem wyjąkał: Co ty tu robisz? Z satysfakcją odpowiedziałem: Przyjechałem z grupą warszawską! Bardzo niezadowolony coś zamruczał i odszedł. Po zjeździe został zastępcą naczelnika ZHP.
Był późny wieczór, gdy na jednej sali rozpoczęły się wspólne obrady. W kolejnych wystąpieniach przedstawicieli w dalszym ciągu przewijały się dwa diametralnie różne stanowiska. Wtedy głos zabrał obecny na Zjeździe ówczesny minister oświaty Władysław Bieńkowski. Członek KC PZPR, ale człowiek o ogromnej kulturze osobistej, taktowny i zrównoważony, trzeźwo oceniający sytuację w Polsce i organizacjach młodzieżowych. Robił wrażenie człowieka głęboko wierzącego w ideę socjalizmu, o której dużo mówił. Minister w kulturalnym i wyważonym wystąpieniu przedstawił swoje stanowisko, zaznaczając, że przemawia w imieniu partii i rządu, a więc zrozumieliśmy, że przedstawi takie możliwości reorganizacji harcerstwa, na które władze będą mogły się zgodzić. Zaznaczył, że w trakcie pertraktacji Zjazdu z "warszawską grupą instruktorów" oraz z grupą dh. Kamińskiego wypłynęły zagadnienia, co do których chciałby się ustosunkować. Stwierdził przede wszystkim, że Związek Harcerstwa Polskiego w jego dawnym kształcie nie jest czymś obcym dzisiejszemu harcerstwu (czyli OHPL). Było to odważne stwierdzenie, odmienne od wypowiedzi wielu OHPL-owców! Dalej stwierdził, że harcerstwo nie może być partyjne, lecz powinno być ideologiczne, a wychowanie ideologiczne musi budzić pozytywny stosnek do pracy. Aktualnie najważniejszym zadaniem jest zwiększenie ogólnej dyscypliny. Ze słów ministra wynikało, że władze nie zgodzą się na rozwiązanie OHPL, lecz tylko na jej przekształcenie w organizację bardziej nasyconą metodyką i formami pracy harcerskiej. Na zakończenie stwierdził: Musicie szybko i sprawnie ustanowić nowe władze i wytyczyć nowe kierunki pracy harcerskiej. Praca nad wychowaniem młodzieży jest najważniejszą pracą społeczeństwa. Wystąpienie ministra podziałało na wielu jak kubeł zimnej wody, zrozumieli, że władze nie dopuszczą do pełnego odrodzenia harcerstwa, nawet tego z lat 1945-1949. Polska rewolucja październikowa tak daleko jeszcze nie zaszła, ale w wystąpieniach po przemówieniu ministra niektórzy delegaci w dalszym ciągu powracali do pełnego odrodzenia ZHP; do konieczności wynagrodzenia krzywd tym, którzy byli aresztowani i represjonowani w latach 1948-1956; domagali się likwidacji OHPL wyrosłego z zetempowskiego OH, bo przecież to ogniwa ZMP odsunęły od pracy z mlodzieżą harcerskich instruktorów, a dzisiaj OHPL ogłasza siebie spadkobiercą dawnego harcerstwa. Tymczasem minęła północ, zaczął się poniedziałek 10 grudnia. Na nowo rozgorzała ostra dyskusja. Gdzieś około drugiej ponownie wstał minister i powiedział: W tych warunkach do żadnych sensownych wniosków nie dojdziemy. Przerywam obrady do jutra! W poniedziałek obrady były już znacznie spokojniejsze. Niestety ja nie mogłem pozostać do ich końca. Od pół roku pracowałem na swej pierwszej posadzie po ukończeniu politechniki, nie dysponowałem ani jednym dniem urlopu, nie zgłosiłem swej nieobecności, bo nie wiedziałem, że to tak długo potrwa. Już poniedziałek był dniem nieusprawiedliwionej nieobecności, a nie miałem pewności, że obrady w poniedziałek się zakończą. Musiałem zjazd opuścić, zresztą zrobiło tak więcej osób. Po kilku dniach dowiedziałem się, że dh Kamiński uznał, że warunki postawione przez ministra są jedynymi, na jakie władze się godzą i zdecydował, że dla dobra młodzieży te warunki trzeba przyjąć. Doszło do wyboru Naczelnej Rady Harcerskiej, do której weszło wielu znanych i cenionych instruktorów, m.in. Grzesiak, Kamiński, Korczyńska, Strumiłło, Szczygieł. Tak przebiegał mój udział w Zjeździe Łódzkim, utrwalony (może nie całkiem dokładnie) w mej pamięci i skromnych zapiskach w moim harcerskim notatniku - tak go wówczas zrozumiałem. [...] Z perspektywy czasu oceniam decyzję druha Aleksandra Kamińskiego dotyczącą podjęcia się tworzenia nowego harcerstwa w oparciu o OHPL i dawnych instruktorów jako bardzo słuszną i dalekowzroczną. Prawidłowo zrozumiał on deklarację ministra Bieńkowskiego, że na inne harcerstwo władze się nie zgodzą, a więc trzeba iść do młodzieży i pracować z nią tak, jak to możliwe. Prorocze słowa dh. Aleksandra Kamińskiego wygłoszone w jego końcowym wystąpieniu sprawdzają się całkowicie, w każdym razie na pewno w hufcu Gliwice - były to słowa: Harcerstwo będzie takie, jakimi będą jego instruktorzy. W Gliwicach w kilka dni po Zjeździe Łódzkim zebraliśmy chętnych do pracy dawnych instruktorów i starszą młodzież harcerską z lat 1945-49 i stworzyliśmy Hufiec Gliwice-Miasto. W mieście było około 40 instruktorów OHPL, wszyscy byli nauczycielami prowadzącymi drużyny w szkołach, mającymi na to pełny etat nauczycielski. Ponieważ władze oświatowe zniosły te etaty, zrezygnowali oni z pracy w harcerstwie, tym bardziej, że powstała Komenda Hufca postanowiła, że praca w harcerstwie jest wyłącznie pracą społeczną. Pozostały trzy panie, które po przeszkoleniu zostały bardzo dobrymi instruktorkami, realizującymi nasz program harcerski. W każdym razie w Gliwicach w praktyce nie sprawdziło się szumnie deklarowane na Zjeździe w Łodzi ogromne zaangażowanie działaczy OHPL w pracy harcerskiej. A Hufiec Gliwice-Miasto prowadziliśmy w latach 1956-60 ściśle według zasad z lat 1945-48, przez co uzyskaliśmy w chorągwi przydomek "hufca reakcyjnego", ale bez większych konsekwencji.
Hm. T. Pielasz, Mój udział w Zjeździe Łódzkim /w:/ W 40-lecie Zjazdu Łódzkiego, pod red. W.J.Katnera, Łódź 1997.
Social Sharing: |