Nawigacja
Marcin Grabowski: Polegaj jak na Zawiszy
- Drukuj
- 03 sty 2012
- Program
- 4888 czytań
- 0 komentarzy
Od momentu, kiedy po raz pierwszy udałem się na żagle - a było to na mazurskich jeziorach - marzenie o morskich przygodach podsycane śpiewaniem szant przybrało na sile. Chciałem znaleźć się na dużym statku napędzanym siłą wiatru; oglądać wschody i zachody Słońca na bezkresnym morzu; przekonać się, o co i jak bardzo gorliwie modlą się marynarze, gdy dopadnie ich niepogoda - powieści Conrada już niewystarczały.
zaciągnąłem się na herbaciany kliper
Autor tekstu przy sterze fot. Marcin Grabowski
Gdynia. Piątek wieczór. Żwawym krokiem przemierzam dzielnicę portową. Kieruję się wskazaniem czerwonych świateł górujących nad miastem - to światła Sea Towers - najwyższego wieżowca w mieście ulokowanego nad samym nabrzeżem. Zadzieram głowę wysoko okrążając budynek - po chwili reflektuję się - nie ma tu żadnych barierek, lepiej żebym patrzył pod nogi, aby nie wpaść do wody z całym inwentarzem na plecach. Bez trudu odnajduję statek. Wchodzę po trapie, a pierwsza osoba napotkana na pokładzie wskazuje mi kubryk mieszczący się pod pokładem - zbiorowe miejsce do spania dla załogi. Na liście odnajduję swoję nazwisko, a przy nim przydział do wachty i koji. Zrzucam plecak i dołączam do grona śpiewających szanty.
razem chłopcy hej, wesoło chłopcy hej
Następnego dnia rano przybywają pozostali. Łącznie jest nas na statku 32 osoby. Poznajemy się w gronie 5-6 osobowych wacht, których wszystkich jest 4, a pracami każdej kieruje oficer pokładowy. Od tej pory wszelkie obowiązki będziemy wykonywać w tym właśnie gronie - dobrze jest więc poznać się z tymi, od których teraz będzie naprawdę dużo zależeć. Jeszcze przy keji aż do obiadu odbywają się szkolenia. Na "sucho" stawiamy i zwijamy żagiel, za który odpowiedzialna jest nasza wachta - przydział ten jest stały i nie zmienia się w czasie rejsu: I. wachta odpowiada za żagle na dziobie; II. - za foki; III. - za groty a IV - za bezany. Analogiczny podział obowiązków funkcjonuje w momencie przybijania i odbijania do brzegu - każda z wacht ma przydzieloną odpowiednią cumę, odbijacz bądź opuszcza lub podnosi trap.
płyniemy tam, gdzie Słońca blask, nie mąci nocy cień
Fale bijące o pokład - fot. Magdalena Skrzypczak
Wśród uczestników wyczuwa się aurę niepewności. Każdy z nas śledził pogodę przed wyjazdem, a ta dla żeglarzy odgrywa bardzo istotną rolę. Nie była ona pomyślna - zwłaszcza dla nowicjuszy takich jak ja - z pewną obawą patrzyło się na zapowiedzi wiatru o sile od 6 do 8 w skali Beauforta. Czy w związku z tym rejs do Szwecji jest nadal realny?
za chwilę wypłyniemy w długi rejs
Wypływamy. Kapitan przez radio łączy się z kapitanatem portu. Podaje liczbę ludzi na pokładzie, planowaną trasę, cel rejsu. Głos w słuchawce zadaje pytanie: "Czy znasz prognozę pogody?". Kapitan odpowiada: "tak, dlatego pod osłoną Mierzeji będziemy pływać po Zatoce".
a główki portu sennie mruczą "do widzenia"
Klar na linach - fot. Magdalena Skrzypczak
Przemykamy obok zabytkowego "Daru Pomorza" i będącego własnością Akademii Morskiej "Daru Młodzieży" - Białej Fregaty - teraz obu stojących sennie przy nabrzeżu. Statki stojące na kotwicowisku przed wejściem do gdyńskiego portu coraz bliżej. Tymczasem wiatr się zmaga, fala buja coraz mocniej. Jeszcze parę kabli i bierzemy się za stawianie żagli. Któraś z wacht przejmuje ster i zaczyna pełnić 4-godzinną wachtę nawigacyjną - jest odpowiedzialna za trzymanie kursu, za wypatrywanie przeszkód, ostrzeganie przed możliwością kolizji, a także - a może przede wszystkim - za pilne obserwowanie, czy nikt nie wypadł za burtę.
tu naprawdę się nie ma z czego śmiać
Podniecenie powoli ustępuje, a świadomość, że już niedługo "spacer" po pokładzie będzie obowiązkiem, a nie po prostu spędzaniem wolnej chwili każe wykorzystać czas na odpoczynek.
mocne nerwy nie zawiodą nas
O godz. 20:00 moja wachta przejmuje ster. Jest już zupełnie ciemno, lecz pokaźną łunę dają światła Trójmiasta. Płyniemy niemal idealnie na wschód, przecinając tor podejścia do portów w Gdańsku i Gdyni, po których suną mocno odcinające się oświetleniem na czarnym tle morza i nieba statki. Panuje przenikliwy mróz. Mocno opatuleni szalikami dzielimy między siebie obowiązki: jedno z nas przy sterze, kolejne zaraz obok "do pogaduchy", dwaj kolejni na "oka": lewe, prawe; oficer jak wolny elektron co godzinę schodzi do pomieszczenia nawigacyjnego nanieść pozycję, a jeszcze inny odmierza czas: co pół godziny musi zabrzmieć dzwon - to świadectwo, że wachta jest czujna, a zarazem wszyscy dzięki temu wiedzą, ile zostało do końca wachty: pół szklanki to 30 minut; szklanka to godzina. Na koniec wachty rozbrzmiewa donośny dźwięk 4 pełnych szklanek i cykl zaczyna się od nowa.
i nagle ktoś jak papier zbladł
Niedługo po wschodzie Słońca - fot. Tomasz Bieńkowski
Tuż za sterem znajduje się zadaszenie, pod którym umieszczony jest ekran wyświetlający mapę, na której naniesione są inne statki nadające sygnał GPS, znaki nawigacyjne oraz naturalnie ląd. Dzięki temu sternik wygodnie może sprawdzić dokąd zaprowadzi go obrany kurs oraz - co nie mniej ważne - czy nie wchodzi w kolizję z jakąś inną jednostką nawodną. Obok mapy ekran wyświetla również aktualną prędkość i kurs żaglowca, siłę i kierunek wiatru, głębokość morza i przebyte mile morskie. Maksymalne zaobserwowane na mojej wachcie wartości to: prędkość żaglowca - 6 węzłów; prędkość wiatru - 33 węzłów (7/8 w skali Beauforta); głębokości morza - 80 metrów.
zwiało nam z pokładu skrzynki pełne śledzia i sardynki
Pierwsza wachta, pierwsza noc na morzu - czas musi biec szybko. Wybija w końcu północ. Kolejna wachta przejmuje nasze obowiązki, możemy udać się na zasłużony odpoczynek. Po drodzę schodzę do kambuza - okrętowej kuchnii. Rozglądam się - jeszcze tu w czasie rejsu nie zawitałem. Dostrzegam obrane jabłka
- O! Dobre na szkorbut! - pomyślałem i odkroiłem sobie kilka plastrów apetycznie wcinając. Po chwili test gibkości przy kładzeniu się do koi. Przy akompaniamencie trzeszczącego drewna, plusków wody bijącej o kadłub i kołyszącej statek, zmęczony szybko zasypiam.
hej ty tam za burtę wychylony
O 8. rano śniadanie. Wachta kambuzowa znosi posiłek pod pokład do kubryka, gdzie stoją stoły i ławki zabezpieczone przed wywróceniem łańcuchami. Odpuszczam sobię. Żołądek jeszcze nie obudzony, co akurat w tych okolicznościach uznałem za zbawienne. Pierwszemu pobytowi na morzu towarzyszą objawy choroby morskiej - sprzeczny przekaz odbierany przez wzrok i błędnik powoduje mdłości. Apetyczny wydawał mi się tylko chleb z serem i pomidorem. Na wędliny nie mogłem patrzeć. Po powrocie doczytałem, że najlepszą dietą w czasie podróży morskiej są soczyste owoce i w ogóle dania lekkostrawne. Tymczasem po 8-godzinnej przerwie znowu przyszedł czas na naszą wachtę.
biorę ster i trzymam kurs na wiatr
Poranna, chłodna mroźna bryza szybko stawia na nogi. Następuje podział ról i zajmujemy wyznaczone stanowiska. Płyniemy prawym halsem, statek ulega przechyłowi. Z wyczekiwaniem odmierzamy czas szklankami, dobijając w końcu do upragnionych ośmiu uderzeń serca statku - mosiądzowego dzwonu.
w Gdańsku staliśmy tak jak mur gwiżdżąc na szwabską armatę
Na wieczór przybijamy do Gdańska. Cumujemy tuż u wyjścia w morze. Do turystycznej części miasta z tego miejsca są całe mile morskie. Obok nas stoi zacumowany, przytłaczajacy wielkością prom do Szwecji, który niebawem będzie odchodził z zadziwiającą delikatnością jak na swoje rozmiary. Na przeciwległym brzegu góruje oświetlony obelisk - to pomnik Obrońcow Westerplatte. Nie sądziłem, że po raz pierwszy przybędę do tego miejsca od strony morza, jak hitlerowscy najeźdcy we wrześniu 1939 roku. Miejsce to zajmuje szczególne miejsce w ceremoniale żeglarskim. Przepływając obok cała załoga powinna zgromadzić się na burcie jednostki i przybrać pozycję na baczność, a banderą należy zasalutować opuszczając ją do połowy flaglinki.
kuk w mesie rzekł "oto obiad twój", a na stole karakanów rój
Przyszła kolej na wachtę kambuzową. Ten uporczywy przechył nie pozwala spojrzeć nowicjuszom takim jak ja na jedzenie. Nie dziw więc, że następnego dnia wypływamy dopiero po obiedzie.
Wachta w kambuzie trwa 24 godziny i przez ten czas jest się zwolnionym z wachty nawigacyjnej. Jest to jednak trudniejsza służba.
Zapasy na rejsie są ograniczone - szczególnie wodę pitną należy oszczędzać. Obowiązkiem kuka winno być, aby jedzenie było mocno urozmaicone. Niestety nie zawsze jego starania są docenione. Głównie z powodu choroby morskiej załogantów duża część żywności idzie za burtę, stanowiąc pokarm dla ptaków i ryb. Żeby nie zaśmiecać plaż istnieje zasada, że można tego dokonywać w odległości 12 mil morskich od najbliższego brzegu.
a bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął "eh! do czorta!"
Porządku na statku pilnuje bosman. Codziennie po śniadaniu schodzi do kubryka rozdzielając spis zadań do zrobienia na jachcie, wraz z jakimś życiowym mottem oraz oceną realizacji zadań z dnia poprzedniego. Przydzielone zadania są zależne od rejonu statku i dotyczą najczęściej klaru na linach, szorowaniu pokładów i czyszczeniu mosiądzów. Bosman włącza się też do akcji, kiedy pogoda utrudnia proste wydawałoby się rozwinięcie żagla. Pilnie baczy też, aby żagle porządnie zwinąć.
A'propos porządków - wypada jeszcze wspomnieć o kingstonie. To okrętowa toaleta. Tak mała, że z trudem można do niej wejść w zimowym ubraniu, nie wspominając już o obrocie o 180 stopni. Ma to jednak swoje zalety. Większość wizyt panowie mogą załatwić tam rozpierając się łokciami o ściany za nic mając kołysanie statku. Swoją drogą całkiem przytulna.
za wszystkie miłe rady, dziękuję Tobie Morze
Obraliśmy w końcu na powrót kurs na Gdynię - port macierzysty "Zawiasa". Wraz ze zbliżającym się wybrzeżem nachodził nas melancholijny nastrój: żal, że to już koniec.
Pierwsze spotkanie z otwartym morzem na żaglowcu, całkiem solidne wiatry, fale i przechyły. Mimo to jednak ani przez chwilę, nie zwątpiłem, że statek wytrzyma. Prędzej już widmo wypadnięcia za burtę w czarną , bezkresną otchłań wydawało się przerażającym losem, dlatego twardo stąpałem po pokładzie. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dlatego tym bardziej cieszę się, że poznałem nowe znaczenia słów "polegaj jak na Zawiszy".
phm. Marcin Grabowski HR
Hufiec Poznań - Nowe Miasto
Komendant Szczepu "Leśni" images/articles/02a.jpg
Autor tekstu przy sterze fot. Marcin Grabowski
Gdynia. Piątek wieczór. Żwawym krokiem przemierzam dzielnicę portową. Kieruję się wskazaniem czerwonych świateł górujących nad miastem - to światła Sea Towers - najwyższego wieżowca w mieście ulokowanego nad samym nabrzeżem. Zadzieram głowę wysoko okrążając budynek - po chwili reflektuję się - nie ma tu żadnych barierek, lepiej żebym patrzył pod nogi, aby nie wpaść do wody z całym inwentarzem na plecach. Bez trudu odnajduję statek. Wchodzę po trapie, a pierwsza osoba napotkana na pokładzie wskazuje mi kubryk mieszczący się pod pokładem - zbiorowe miejsce do spania dla załogi. Na liście odnajduję swoję nazwisko, a przy nim przydział do wachty i koji. Zrzucam plecak i dołączam do grona śpiewających szanty.
Następnego dnia rano przybywają pozostali. Łącznie jest nas na statku 32 osoby. Poznajemy się w gronie 5-6 osobowych wacht, których wszystkich jest 4, a pracami każdej kieruje oficer pokładowy. Od tej pory wszelkie obowiązki będziemy wykonywać w tym właśnie gronie - dobrze jest więc poznać się z tymi, od których teraz będzie naprawdę dużo zależeć. Jeszcze przy keji aż do obiadu odbywają się szkolenia. Na "sucho" stawiamy i zwijamy żagiel, za który odpowiedzialna jest nasza wachta - przydział ten jest stały i nie zmienia się w czasie rejsu: I. wachta odpowiada za żagle na dziobie; II. - za foki; III. - za groty a IV - za bezany. Analogiczny podział obowiązków funkcjonuje w momencie przybijania i odbijania do brzegu - każda z wacht ma przydzieloną odpowiednią cumę, odbijacz bądź opuszcza lub podnosi trap.
Fale bijące o pokład - fot. Magdalena Skrzypczak
Wśród uczestników wyczuwa się aurę niepewności. Każdy z nas śledził pogodę przed wyjazdem, a ta dla żeglarzy odgrywa bardzo istotną rolę. Nie była ona pomyślna - zwłaszcza dla nowicjuszy takich jak ja - z pewną obawą patrzyło się na zapowiedzi wiatru o sile od 6 do 8 w skali Beauforta. Czy w związku z tym rejs do Szwecji jest nadal realny?
Wypływamy. Kapitan przez radio łączy się z kapitanatem portu. Podaje liczbę ludzi na pokładzie, planowaną trasę, cel rejsu. Głos w słuchawce zadaje pytanie: "Czy znasz prognozę pogody?". Kapitan odpowiada: "tak, dlatego pod osłoną Mierzeji będziemy pływać po Zatoce".
Klar na linach - fot. Magdalena Skrzypczak
Przemykamy obok zabytkowego "Daru Pomorza" i będącego własnością Akademii Morskiej "Daru Młodzieży" - Białej Fregaty - teraz obu stojących sennie przy nabrzeżu. Statki stojące na kotwicowisku przed wejściem do gdyńskiego portu coraz bliżej. Tymczasem wiatr się zmaga, fala buja coraz mocniej. Jeszcze parę kabli i bierzemy się za stawianie żagli. Któraś z wacht przejmuje ster i zaczyna pełnić 4-godzinną wachtę nawigacyjną - jest odpowiedzialna za trzymanie kursu, za wypatrywanie przeszkód, ostrzeganie przed możliwością kolizji, a także - a może przede wszystkim - za pilne obserwowanie, czy nikt nie wypadł za burtę.
Podniecenie powoli ustępuje, a świadomość, że już niedługo "spacer" po pokładzie będzie obowiązkiem, a nie po prostu spędzaniem wolnej chwili każe wykorzystać czas na odpoczynek.
O godz. 20:00 moja wachta przejmuje ster. Jest już zupełnie ciemno, lecz pokaźną łunę dają światła Trójmiasta. Płyniemy niemal idealnie na wschód, przecinając tor podejścia do portów w Gdańsku i Gdyni, po których suną mocno odcinające się oświetleniem na czarnym tle morza i nieba statki. Panuje przenikliwy mróz. Mocno opatuleni szalikami dzielimy między siebie obowiązki: jedno z nas przy sterze, kolejne zaraz obok "do pogaduchy", dwaj kolejni na "oka": lewe, prawe; oficer jak wolny elektron co godzinę schodzi do pomieszczenia nawigacyjnego nanieść pozycję, a jeszcze inny odmierza czas: co pół godziny musi zabrzmieć dzwon - to świadectwo, że wachta jest czujna, a zarazem wszyscy dzięki temu wiedzą, ile zostało do końca wachty: pół szklanki to 30 minut; szklanka to godzina. Na koniec wachty rozbrzmiewa donośny dźwięk 4 pełnych szklanek i cykl zaczyna się od nowa.
Niedługo po wschodzie Słońca - fot. Tomasz Bieńkowski
Tuż za sterem znajduje się zadaszenie, pod którym umieszczony jest ekran wyświetlający mapę, na której naniesione są inne statki nadające sygnał GPS, znaki nawigacyjne oraz naturalnie ląd. Dzięki temu sternik wygodnie może sprawdzić dokąd zaprowadzi go obrany kurs oraz - co nie mniej ważne - czy nie wchodzi w kolizję z jakąś inną jednostką nawodną. Obok mapy ekran wyświetla również aktualną prędkość i kurs żaglowca, siłę i kierunek wiatru, głębokość morza i przebyte mile morskie. Maksymalne zaobserwowane na mojej wachcie wartości to: prędkość żaglowca - 6 węzłów; prędkość wiatru - 33 węzłów (7/8 w skali Beauforta); głębokości morza - 80 metrów.
Pierwsza wachta, pierwsza noc na morzu - czas musi biec szybko. Wybija w końcu północ. Kolejna wachta przejmuje nasze obowiązki, możemy udać się na zasłużony odpoczynek. Po drodzę schodzę do kambuza - okrętowej kuchnii. Rozglądam się - jeszcze tu w czasie rejsu nie zawitałem. Dostrzegam obrane jabłka
- O! Dobre na szkorbut! - pomyślałem i odkroiłem sobie kilka plastrów apetycznie wcinając. Po chwili test gibkości przy kładzeniu się do koi. Przy akompaniamencie trzeszczącego drewna, plusków wody bijącej o kadłub i kołyszącej statek, zmęczony szybko zasypiam.
O 8. rano śniadanie. Wachta kambuzowa znosi posiłek pod pokład do kubryka, gdzie stoją stoły i ławki zabezpieczone przed wywróceniem łańcuchami. Odpuszczam sobię. Żołądek jeszcze nie obudzony, co akurat w tych okolicznościach uznałem za zbawienne. Pierwszemu pobytowi na morzu towarzyszą objawy choroby morskiej - sprzeczny przekaz odbierany przez wzrok i błędnik powoduje mdłości. Apetyczny wydawał mi się tylko chleb z serem i pomidorem. Na wędliny nie mogłem patrzeć. Po powrocie doczytałem, że najlepszą dietą w czasie podróży morskiej są soczyste owoce i w ogóle dania lekkostrawne. Tymczasem po 8-godzinnej przerwie znowu przyszedł czas na naszą wachtę.
Poranna, chłodna mroźna bryza szybko stawia na nogi. Następuje podział ról i zajmujemy wyznaczone stanowiska. Płyniemy prawym halsem, statek ulega przechyłowi. Z wyczekiwaniem odmierzamy czas szklankami, dobijając w końcu do upragnionych ośmiu uderzeń serca statku - mosiądzowego dzwonu.
Na wieczór przybijamy do Gdańska. Cumujemy tuż u wyjścia w morze. Do turystycznej części miasta z tego miejsca są całe mile morskie. Obok nas stoi zacumowany, przytłaczajacy wielkością prom do Szwecji, który niebawem będzie odchodził z zadziwiającą delikatnością jak na swoje rozmiary. Na przeciwległym brzegu góruje oświetlony obelisk - to pomnik Obrońcow Westerplatte. Nie sądziłem, że po raz pierwszy przybędę do tego miejsca od strony morza, jak hitlerowscy najeźdcy we wrześniu 1939 roku. Miejsce to zajmuje szczególne miejsce w ceremoniale żeglarskim. Przepływając obok cała załoga powinna zgromadzić się na burcie jednostki i przybrać pozycję na baczność, a banderą należy zasalutować opuszczając ją do połowy flaglinki.
Przyszła kolej na wachtę kambuzową. Ten uporczywy przechył nie pozwala spojrzeć nowicjuszom takim jak ja na jedzenie. Nie dziw więc, że następnego dnia wypływamy dopiero po obiedzie.
Wachta w kambuzie trwa 24 godziny i przez ten czas jest się zwolnionym z wachty nawigacyjnej. Jest to jednak trudniejsza służba.
Zapasy na rejsie są ograniczone - szczególnie wodę pitną należy oszczędzać. Obowiązkiem kuka winno być, aby jedzenie było mocno urozmaicone. Niestety nie zawsze jego starania są docenione. Głównie z powodu choroby morskiej załogantów duża część żywności idzie za burtę, stanowiąc pokarm dla ptaków i ryb. Żeby nie zaśmiecać plaż istnieje zasada, że można tego dokonywać w odległości 12 mil morskich od najbliższego brzegu.
Porządku na statku pilnuje bosman. Codziennie po śniadaniu schodzi do kubryka rozdzielając spis zadań do zrobienia na jachcie, wraz z jakimś życiowym mottem oraz oceną realizacji zadań z dnia poprzedniego. Przydzielone zadania są zależne od rejonu statku i dotyczą najczęściej klaru na linach, szorowaniu pokładów i czyszczeniu mosiądzów. Bosman włącza się też do akcji, kiedy pogoda utrudnia proste wydawałoby się rozwinięcie żagla. Pilnie baczy też, aby żagle porządnie zwinąć.
A'propos porządków - wypada jeszcze wspomnieć o kingstonie. To okrętowa toaleta. Tak mała, że z trudem można do niej wejść w zimowym ubraniu, nie wspominając już o obrocie o 180 stopni. Ma to jednak swoje zalety. Większość wizyt panowie mogą załatwić tam rozpierając się łokciami o ściany za nic mając kołysanie statku. Swoją drogą całkiem przytulna.
Obraliśmy w końcu na powrót kurs na Gdynię - port macierzysty "Zawiasa". Wraz ze zbliżającym się wybrzeżem nachodził nas melancholijny nastrój: żal, że to już koniec.
Pierwsze spotkanie z otwartym morzem na żaglowcu, całkiem solidne wiatry, fale i przechyły. Mimo to jednak ani przez chwilę, nie zwątpiłem, że statek wytrzyma. Prędzej już widmo wypadnięcia za burtę w czarną , bezkresną otchłań wydawało się przerażającym losem, dlatego twardo stąpałem po pokładzie. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dlatego tym bardziej cieszę się, że poznałem nowe znaczenia słów "polegaj jak na Zawiszy".
phm. Marcin Grabowski HR
Hufiec Poznań - Nowe Miasto
Komendant Szczepu "Leśni" images/articles/02a.jpg
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.