Nawigacja
Kuba Rodzeń: Co ze służbą, druhu studencie?
Jest zimny, marcowy wieczór. Choć astronomiczna wiosna zawitała do nas kilka dni temu, nie zdążyła jeszcze rozprawić się z lodowatym wiatrem i resztkami śniegu pokrywającymi miejskie trawniki. Ulice opustoszały razem z niknącymi w klatkach schodowych, wracającymi z pracy przechodniami. Na szczęście przestało mżyć.

Młody, wysportowany chłopak mknie przez miasto. Po krótkim marszu dołącza do kręgu. Otrzymuje pudełko z jedną zapałką, która rozpalona rozświetla zupełną ciemność. Gdy ogień zaczyna leniwie muskać ustawione w stos polana, ciszę przerywa znana melodia - "Płonie ognisko i szumią knieje...". Okalające polankę drzewa zdają się wtórować śpiewającym instruktorkom i instruktorom.

Dwadzieścia siedem lat wcześniej ukazał się pierwszy rozkaz drużyny, z której wykiełkował mój szczep. Tego wieczora pośród nas stanął nowy instruktor, niespełna dziewiętnastoletni przewodnik. W blasku ognia przyjął na siebie obowiązki harcerskiego wychowawcy i opiekuna, pod jego Krzyżem pojawiła się granatowa podkładka, do rogatywki przypiął złotą lilijkę. Po zakończeniu obrzędu pozostał samotnie przy dogasającym ogniu, rozmyślając nad tym, co teraz czeka go w wędrówce przez życie.

Z jednej strony na pewno cieszył się, że próba instruktorska, która kosztowała sporo wysiłku zakończyła się i przyniosła efekt w postaci zobowiązania, przyjęcia do tego grona, które poprzez swoją codzienną pracę wychowawczą bezpośrenio wpływa na losy Związku. Z drugiej - pojawiły się obawy. Czy będę w stanie sumiennie spełniać swoje obowiązki, czy wystarczy mi siły, by teraz szczególnie świecić przykładem, czy uda mi się wychować następcę?

Każdy kto wkraczał na instruktorską ścieżkę próbował odpowiedzieć sobie na podobne pytania. Nasz przewodnik myślał jednak jeszcze o czymś. W ciągu najbliższych kilku miesięcy czeka go bowiem matura, wybór wyższej uczelni, oczekiwanie na listy przyjętych kandydatów. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, opuści niewielkie, rodzinne miasto i macierzysty szczep. Co zatem ze służbą, którą podjął?

W zasadzie odpowiedź na to pytanie byłaby prosta, gdyby rozpoczęcie studiów nie oznaczało rewolucji związanej z położeniem geograficznym. Jeśli mieszkasz w dużym, akademickim ośrodku, w jego bezpośrednim sąsiedztwie, lub też w mniejszym mieście, ale interesujący Ciebie kierunek możesz studiować "na miejscu" - część rzeczy pozostaje po staremu, do pozostałych, jak specyfika zdobywania wiedzy na uczelni, da się przywyknąć. Nic więc dziwnego, że w wielu środowiskach to właśnie studenci-instruktorzy zakładają lub przejmują drużyny. Skoro ukończyli próbę przewodnikowską, należy uznać, że mają odpowiednie predyspozycje i zdobyli niezbędne doświadczenie, a także wiedzę i umiejętności.

Bardzo często jednak chęć studiowania wymarzonego kierunku wiąże się z koniecznością przeprowadzki, a jednocześnie z próbą zaplanowania swojej najbliższej instruktorskiej działalności z uwzględnieniem nowej sytuacji. Nasz świeżo upieczony instruktor może wybrać jedną z kilku ścieżek - ciężko stwierdzić, która z nich jest najlepsza i właściwie zależy to od indywidualnej sytuacji zarówno macierzystego środowiska, jak i konkretnej harcerki czy harcerza.

W tym miejscu przyda się jedna uwaga. Nie prowadzę moich rozmyślań w kierunku świeżych instruktorów, którzy w związku z podjętymi studiami tymczasowo bądź trwale zawieszają swoją harcerską działalność. Zakładam bowiem, że zobowiązania nie składa się po to, by mieć na swoim koncie kolejne trofeum. Nieco inaczej sprawa wygląda w przypadku studiów zagranicznych, wydaje mi się jednak, że tam, gdzie są możliwości, sytuację tę należy tym bardziej wykorzystać. Kontakt z harcerstwem polonijnym lub innymi skautingami może być szczególnie cenny.

Wyjazd na studia nie musi zawsze oznaczać rezygnacji ze służby w dotychczasowej drużynie. Z moich obserwacji wynika, że spora grupa drużynowych decyduje się na kontynuację swojej pracy "na odległość". O ile możliwe jest pogodzenie harcerskiej pracy, nauki oraz dojazdów do domu - rozwiązanie to wydaje się być sensownym zwłaszcza, jeśli przyboczni nie są jeszcze gotowi, by samodzielnie poprowadzić drużynę. Należy jednak pamiętać, że być może i oni zdecydują się za jakiś czas na kontynuację nauki poza rodzinną miejscowością.

Często jednak, szczególnie w przypadku szczepów, instruktorzy zachowują jedynie "luźną" więź ze swoim środowiskiem. Podejmują się oni organizacji biwaków, uczestniczą w obozach, dzięki czemu nie występuje problem deficytu kadry, jednak na co dzień nie prowadzą działalności wychowawczej. W tej sytuacji istnieją pewne zagrożenia - może zdarzyć się, że po pewnym czasie taki instruktor "dojazdowy" będzie traktowany przez harcerki i harcerzy jako ktoś obcy.

Innym rozwiązaniem są kręgi akademickie. Obecnie w większości dużych miast działa przynajmniej jeden. Moim zdaniem to dobre miejsce dla harcerzy, którzy nie wybrali instruktorskiej ścieżki, a którzy nie mogą utrzymywać stałej więzi ze swoją drużyną czy szczepem, niekoniecznie jednak dla ambitniejszych instruktorów. Członkowie kręgu mogą zdobywać stopnie w kręgowych kapitułach, brać udział w górskich eskapadach i zlotach akademików, a nawet przygotowywać zajęcia na większe imprezy (jak Zlot ZHP w Kielcach). Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by z czasem zdecydowali się na realizację próby przewodnikowskiej.

Instruktor może też zdecydować się na podjęcie stałej służby w nowym mieście, w którym studiuje, na przykład zakładając nową drużynę, co niestety bez wcześniejszego rozpoznania specyfiki środowiska może być bardzo utrudnione. Warto też pamiętać, że najczęściej nie znamy nikogo, kto mógłby na miejscu służyć wsparciem.

Można też nawiązać kontakt z istniejącą drużyną czy szczepem i tam próbować podjąć działanie. Na przeszkodzie może jednak stanąć tradycja lub pewne jej elementy - o ile różnice zewnętrzne, takie jak kolor chusty czy sposób zachowania podczas śpiewu pieśni obrzędowych nie są dużym problemem, o tyle na przykład zasady zdobywania stopni (choć wcale nie gorsze - po prostu trochę inne) mogą być dla osoby z zewnątrz niemożliwe do zaakceptowania.

Czy nie byłoby łatwiej, gdyby student mógł trafić do zaprzyjaźnionego, a przynajmniej poznanego wcześniej, funkcjonującego w ośrodku akademickim środowiska? Na potrzeby swoich rozmyślań nazwę je roboczo "Bratnim Szczepem". Wystarczy wspólny biwak, odwiedziny w obozie czy rajd, by harcerki i harcerze poznali swoje tradycje (a jednocześnie zdobyli nowe umiejętności i zawarli przyjaźnie). Dzięki tej inicjatywie świeżo upieczony student, który zechce przenieść swój przydział służbowy, dzięki wcześniejszym kontaktom będzie mieć ułatwiony start w nowym środowisku.

Zaletą współdziałania byłaby również nieoceniona możliwość wymiany doświadczeń instruktorskich. Nie jest tajemnicą, że duża grupa drużynowych i szczepowych raczej niechętnie podchodzi do pomysłów i metod z zewnątrz, nawet jeśli słyszą, że dają one lepsze efekty od obecnie przez nich stosowanych. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że wodzowie nie widzą ich skuteczności w praktyce - zbliżenie "Bratnich Szczepów" mogłoby wyjść naprzeciw temu problemowi, umożliwiając bezpośrednią konfrontację.

Czy korzystne jest jednak dla szczepu delegowanie swoich wychowanków? Czy nie lepiej byłoby, gdyby studenci funkcjonowali choćby na "pół etatu", uczestnicząc choćby w przygotowaniu obozu? Moim zdaniem w tej sytuacji najważniejsze jest wychowanie młodego człowieka i nie należy marnować jego potencjału instruktorskiego. Z całą pewnością odpowiedzialny instruktor mimo zmiany przydziału zachowa więź z drużyną, w której się wychował i będzie reagować na ewentualne zagrożenia.

Kluczem do sprawy będzie oczywiście indywidualne podejście do każdego z naszych harcerzy. Jeśli wyrażą oni chęć podjęcia służby w nowym środowisku, powinniśmy im to umożliwić, a także pomóc w nawiązaniu kontaktu. Utrata dopiero co ukształtowanego instruktora jest niełatwa dla drużyny, jeśli jednak młody przewodnik wykorzysta zdobyte doświadczenie i metody, poprzez swoją pracę przyczyni się do wychowawczego sukcesu Harcerstwa. A kto wie - może po studiach nasi dotychczasowi uczniowie i czeladnicy powrócą do rodzinnego miasta już jako mistrzowie, by kontynuować swoją służbę - ponownie na rzecz środowiska, w którym zdobyli pierwsze harcerskie szlify.


pwd. Kuba Rodzeń HO


Social Sharing: Facebook Google Tweet This

1
sikor dnia marca 30 2008 01:38:21

Buahahaha... piszesz do Kozy ? Wink

14
kuba dnia marca 30 2008 13:04:07

Kozie akurat ten tekst jest chyba mało potrzebny, bo sobie sama poradzi. napisałem, bo sam chętnie bym przeczytał taki (albo najchętniej lepszy) artykuł przed wyjazdem na studia kilka lat temu. może komuś się przyda.

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.