Nawigacja
Maciej Pietraszczyk: Żwawym, tanecznym krokiem
- Drukuj
- 09 kwi 2013
- O Ruchu Harcerskim
- 3568 czytań
- 0 komentarzy
Żwawym, tanecznym krokiem stanęła Kukielinka z gęsim piórkiem do swych "pas". Więc pas a la Hannibal! Czy śrut na kaczki, czy huraganowy ogień na te same kaczki z Polesia, to jedno. Pod paszką teczka i z daleka jaśnieją napisy "Honor i Ojczyzna", gdzieś nieco z tyłu w barwach narodowych wstęgi z napisem "Historyczna historyczność biura historycznego armiji polskiej". Brawo, brawo Kukielinka.
Ten złośliwy paszkwil Józefa Piłsudskiego pod adresem Mariana Kukiela przypomniał mi się, gdy czytałem wynurzenia pani dr Elżbiety Janickiej, slawistki z Polskiej Akademii Nauk, która porzuciwszy opłotki swojej specjalności, postanowiła zająć się dziejami drugiej wojny światowej i poddała analizie pomnikowe dzieło Aleksandra Kamińskiego "Kamienie na szaniec" stawiając szereg w istocie karkołomnych tez:
- "Kamienie na szaniec" powstały po to, by zmobilizować młodzież do walki w przyszłym powstaniu,
- Kamiński przedstawia wojnę jako romantyczną przygodę a śmierć za Ojczyznę jako coś wzniosłego i patetycznego,
- "Rudego" i "Zośkę" łączyła homoseksualna miłość,
- Akcję pod Arsenałem przeprowadzono, żeby przykryć propagandowo Powstanie w Getcie Warszawskim,
- o akcji zdecydowało emocjonalne zaangażowanie Tadeusza Zawadzkiego, który miał nią dowodzić,
- z książki przebija podskórny antysemityzm, choć Kamiński antysemitą nie był, bo nie podano, że Krzysztof Kamil Baczyński miał żydowskie pochodzenie, a w Getcie zginął jego krewny.
Każdy, kto ma pojęcie o kontekście powstania książki i ją przeczytał bez trudu wykaże, że co teza to bzdura:
- głównym motywatorem do czynnej walki z Niemcami byli oni sami i popełniane przez nich zbrodnie, a młodzieży nie trzeba było zagrzewać i mobilizować, tylko wręcz "trzymać na smyczy" - co zresztą w 1942 roku usiłowała wykorzystać komunistyczna bojówka, o nazwie Gwardia Ludowa, na rozkaz Stalina próbująca wywołać Polsce przedwczesne powstanie;
- Kamiński nic nie pisze o wojnie jako przygodzie, a przeciwnie pokazuje dylematy moralne i rozterki bohaterów zmuszonych przez sytuację do rzeczy i czynów sprzecznych z ich systemem wartości - sztandarowa jest tu "rozmowa" "Alka" z zastrzelonym przezeń esesmanem. W książce nie znajdziemy także nic z patosu śmierci. Jest mowa o bólu, bezradności, powolnej agonii, rozpaczy. Owszem, Bytnar w chwili śmierci recytuje fragment z wiersza "Testament mój" Juliusza Słowackiego, ale na litość Boską! Umierający młody człowiek rozpaczliwie szuka w tym momencie jakiegoś uzasadnienia do bezsensu swojej śmierci! Stara się swoją tragedię zracjonalizować i słowa wiersza nie są dla niego uzasadnieniem, ale pocieszeniem, nadaniem ram sensowności temu, co nieodwracalne.
Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba książkę przeczytać. I mieć minimalną wiedzę z psychologii PTSD;
- wątek homoseksualnego podtekstu przyjaźni Jana Bytnara i Tadeusza Zawadzkiego pani profesor oparła na jednym fragmencie opisującym ostatnie dni "Rudego" i jego rozmowy z czuwającym przy nim "Zośką" nadinterpretując w istocie słowa, że dotyk Tadeusza sprawiał Jankowi przyjemność. Bo rzeczywiście, trudno jest zrozumieć, że dla człowieka, którego jeszcze wczoraj bito, delikatne dotknięcie przez kontrast jest rzeczywiście czymś przyjemnym, a wręcz błogim. W zasadzie poza tym fragmentem nie ma żadnych innych przesłanek do takiego wniosku. Ale przecież to nie jest ważne dla naukowca.
Pani profesor ignoruje także kontekst kulturowy oraz ówczesny obyczaj i sposób zachowywania się w relacjach męsko-męskich, damsko-damskich i męsko-damskich, które miały akcenty rozłożone odwrotnie, niż współcześnie: bliskość fizyczna tak prywatnie, jak w miejscu publicznym była jak najbardziej powszechna i akceptowana wśród przyjaciół tej samej płci, zaś niedopuszczalna w towarzystwie mieszanym - w miejscu publicznym nawet między małżonkami. Nikomu wówczas nie przyszłoby na myśl jakiekolwiek skojarzenie seksualne na widok objętych ramionami mężczyzn, czy kobiet. Żeby to potwierdzić wystarczy obejrzeć ówczesne ryciny obrazujące przyjaźń.
- dla pani profesor nie ma też znaczenia, że Powstanie w Getcie wybuchło dwa tygodnie po Akcji pod Arsenałem - więc nie było czego przykrywać. Dodatkowo niezbyt wiadomo, jak w ówczesnych warunkach (bez telewizji i gazet, a nawet Internetu) kilkuminutowa strzelanina w centrum miasta miałaby przytłumić trwającą tygodniami walkę za murem i zasłonić wznoszący się z obszaru Getta dym? Przykrycie propagandowe Powstania w Getcie wymagałoby zdolności Józefa Goebelsa i współczesnych możliwości technicznych.
Oczywiście, pierwsze starcia w Getcie zaczęły się w styczniu 1943 roku. Ale strzelaniny na ulicach Warszawy trwały już trzeci rok, a od roku, od powstania Gwardii Ludowej i wykonania przez nią serii akcji typu partyzantki miejskiej, były coraz bardziej intensywne. Więc te sporadyczne do kwietnia 1943 wymiany ognia za murem wpisywały się tylko w ogólną sytuację i nie były dla mieszkańców miasta czymś szczególnie niezwykłym.
Tyle, że aby to wiedzieć, trzeba znać historię ruchu oporu w Polsce. Przynajmniej na poziomie podstawowym.
- decyzja o Akcji pod Arsenałem zapadła na najwyższym szczeblu AK i zaangażowany w proces decyzyjny był generał Stefan Rowecki "GROT", występujący też pod pseudonimem "Dyrektor". Inicjatywę harcerzy poparł generał Emil Fieldorf "Nil", dowódca KEDYWU, któremu Grupy Szturmowe podlegały po linii wojskowej. A inicjatywa wyszła nie od Tadeusza Zawadzkiego, a od całego środowiska warszawskich GSów, którego przedstawicielem był Stanisław Broniewski "Orsza", komendant konspiracyjnej Chorągwi Warszawskiej, a w czasie akcji już Naczelnik Szarych Szeregów. I to "Orsza", a nie "Zośka" dowodził akcją.
Jak rozumiem, wybitni i doświadczeni dowódcy ulegają według pani profesor emocjom zakochanego w swym koledze chłopaka, czy też cała trójka przełożonych też kochała się w "Rudym"? Tego nawet w Hollywood by nie wymyślili.
Przy okazji, to kolejny, nie ostatni przykład na to, że pani profesor książki nie czytała.
- co do antysemityzmu wreszcie, Kamiński w książce o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim wspomina bodaj raz, bo nie o nim jest ta książka. Po prostu go zauważa jako jednego z przyjaciół trójki bohaterów. Pisanie o antysemityzmie w stosunku do ludzi, z których część za rok uwolni więźniów z obozu koncentracyjnego na Gęsiówce jest najwyższej klasy cynizmem i wierutną bzdurą. Ten wątek został już zresztą tak gruntownie zmasakrowany w polemikach, że nawet Krzysztof Varga, bynajmniej nie będący piewcą czynu niepodległościowego i chwały AK, przyznał, że to bzdura.
Dodam tylko, że analizowanie pochodzenia narodowego człowiekowi ewidentnie czującemu się Polakiem i z polskością związanemu, jest zachowaniem na poziomie prasy nacjonalistycznej i w istocie identycznym z antysemickimi donosami.
Jak widać więc, do wynurzeń pani profesor jak ulał pasują słowa Marszałka. Z małą różnicą: pani profesor Janicka nie jest Marianem Kukielem i nie ma szans, by zbliżyć się do jego poziomu. Marian Kukiel był jednym z najwybitniejszych polskich historyków, w istocie twórcą polskiej szkoły historii wojskowości. Autorem znaczących w rozwoju tej nauki wielotomowych publikacji. W odniesieniu do Kukiela szyderstwo Piłsudskiego było krzywdzącym paszkwilem. W odniesieniu do rewelacji pani profesor Janickiej słowa te są rzetelnym opisem rzeczywistości. Może tylko te barwy narodowe nie pasują.
Dość żenujące jednak, że wobec takiej mizerii rewelacji odezwały się głosy autorytetów wspierających badaczkę w jej malignie. Nawet jeśli jak Krzysztof Varga przyznawali, że z gejostwem "Rudego" i "Zośki" przesadziła, to popierali ją w "dekonstrukcji mitu patriotycznego". W fejsbukowych dyskusjach padł przy okazji omawiania tekstu Vargi nawet taki argument:
"kanon w szkole jest niepotrzebnym obciążeniem. wiem, co mówię. uczyłem polskiego przez ponad 40 lat. "uczenie patriotyzmu" za pomocą literatury skutkuje rzeszą tych, co chcieliby zginąć za ojczyznę. skutkuje też ludem smoleńskim, kibolstwem i ksenofobią. to jest myśl rzucona na rybkę, warta porządnego eseju..."
[pisownia byłego nauczyciela oryginalna]
W zasadzie jedynym możliwym komentarzem jest zjeżenie się resztki włosów na głowie z przerażenia, że ktoś o tak płaskim postrzeganiu rzeczywistości miał wpływ na wychowanie młodzieży. I to przez 40 lat.
Co z całego tego zamieszania wynika dla nas, jako wychowawców? Poza, oczywiście, ewidentnymi manipulacjami, przekłamaniami i przejawami ignorancji. Moim zdaniem dwie sprawy:
Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że źródłem takich bzdurnych teorii jest pomnikowe traktowanie postaci historycznych, oderwanie ich czynów i wyborów od kontekstu sytuacji, w których się znaleźli, ówczesnej kultury i obyczaju. Przenoszenie postaci historycznych z ich zachowaniem w realia XXI wieku powoduje nieporozumienia i zamieszanie. Lekarstwem na to, stosowanym m.in. w protestanckiej hermeneutyce jest zastosowanie paraleli, czyli mówienie o postaciach historycznych z zachowaniem jednak kontekstu sytuacyjnego, społecznego, politycznego itp. Umiejscowienie decyzji, wyborów, poglądów bohaterów historycznych w rzeczywistym, ale zrozumiałym dla współczesnych kontekście, pozwala przynajmniej ograniczyć błędne interpretacje i lepiej zrozumieć zachowania i motywacje.
Po drugie, doszukiwanie się na siłę motywów erotycznych w działaniach i zachowaniach ludzkich jest nie tylko zwulgaryzowaną formą freudyzmu, ale też przejawem rozerotyzowania naszej kultury, w której kontekst seksualny wpisywany jest w najbardziej nawet niewinne i niezwiązane z seksem zachowania i w której młodym ludziom wtłacza się w głowy od kołyski przekonanie, że każda bliskość wiąże się z łóżkiem.
Tu widzę ogromną rolę wychowawczą dla harcerstwa, a szczególnie dla pracy z ideą braterstwa. tak, by młody człowiek wiedział, że dotyk nie musi mieć podłoża seksualnego, a bliskość nie oznacza od razu gotowości do stosunku. Właśnie po to, by dzieci i młodzież atakowane seksualną propagandą gdzieś poczuły się bezpiecznie.
I tu ogromną rolę do odegrania ma prosta historia o trzech chłopakach, których na śmierć i życie połączyły
BRATERSTWO i SŁUŻBA
phm. Maciej Pietraszczyk
Ten złośliwy paszkwil Józefa Piłsudskiego pod adresem Mariana Kukiela przypomniał mi się, gdy czytałem wynurzenia pani dr Elżbiety Janickiej, slawistki z Polskiej Akademii Nauk, która porzuciwszy opłotki swojej specjalności, postanowiła zająć się dziejami drugiej wojny światowej i poddała analizie pomnikowe dzieło Aleksandra Kamińskiego "Kamienie na szaniec" stawiając szereg w istocie karkołomnych tez:
- "Kamienie na szaniec" powstały po to, by zmobilizować młodzież do walki w przyszłym powstaniu,
- Kamiński przedstawia wojnę jako romantyczną przygodę a śmierć za Ojczyznę jako coś wzniosłego i patetycznego,
- "Rudego" i "Zośkę" łączyła homoseksualna miłość,
- Akcję pod Arsenałem przeprowadzono, żeby przykryć propagandowo Powstanie w Getcie Warszawskim,
- o akcji zdecydowało emocjonalne zaangażowanie Tadeusza Zawadzkiego, który miał nią dowodzić,
- z książki przebija podskórny antysemityzm, choć Kamiński antysemitą nie był, bo nie podano, że Krzysztof Kamil Baczyński miał żydowskie pochodzenie, a w Getcie zginął jego krewny.
Każdy, kto ma pojęcie o kontekście powstania książki i ją przeczytał bez trudu wykaże, że co teza to bzdura:
- głównym motywatorem do czynnej walki z Niemcami byli oni sami i popełniane przez nich zbrodnie, a młodzieży nie trzeba było zagrzewać i mobilizować, tylko wręcz "trzymać na smyczy" - co zresztą w 1942 roku usiłowała wykorzystać komunistyczna bojówka, o nazwie Gwardia Ludowa, na rozkaz Stalina próbująca wywołać Polsce przedwczesne powstanie;
- Kamiński nic nie pisze o wojnie jako przygodzie, a przeciwnie pokazuje dylematy moralne i rozterki bohaterów zmuszonych przez sytuację do rzeczy i czynów sprzecznych z ich systemem wartości - sztandarowa jest tu "rozmowa" "Alka" z zastrzelonym przezeń esesmanem. W książce nie znajdziemy także nic z patosu śmierci. Jest mowa o bólu, bezradności, powolnej agonii, rozpaczy. Owszem, Bytnar w chwili śmierci recytuje fragment z wiersza "Testament mój" Juliusza Słowackiego, ale na litość Boską! Umierający młody człowiek rozpaczliwie szuka w tym momencie jakiegoś uzasadnienia do bezsensu swojej śmierci! Stara się swoją tragedię zracjonalizować i słowa wiersza nie są dla niego uzasadnieniem, ale pocieszeniem, nadaniem ram sensowności temu, co nieodwracalne.
Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba książkę przeczytać. I mieć minimalną wiedzę z psychologii PTSD;
- wątek homoseksualnego podtekstu przyjaźni Jana Bytnara i Tadeusza Zawadzkiego pani profesor oparła na jednym fragmencie opisującym ostatnie dni "Rudego" i jego rozmowy z czuwającym przy nim "Zośką" nadinterpretując w istocie słowa, że dotyk Tadeusza sprawiał Jankowi przyjemność. Bo rzeczywiście, trudno jest zrozumieć, że dla człowieka, którego jeszcze wczoraj bito, delikatne dotknięcie przez kontrast jest rzeczywiście czymś przyjemnym, a wręcz błogim. W zasadzie poza tym fragmentem nie ma żadnych innych przesłanek do takiego wniosku. Ale przecież to nie jest ważne dla naukowca.
Pani profesor ignoruje także kontekst kulturowy oraz ówczesny obyczaj i sposób zachowywania się w relacjach męsko-męskich, damsko-damskich i męsko-damskich, które miały akcenty rozłożone odwrotnie, niż współcześnie: bliskość fizyczna tak prywatnie, jak w miejscu publicznym była jak najbardziej powszechna i akceptowana wśród przyjaciół tej samej płci, zaś niedopuszczalna w towarzystwie mieszanym - w miejscu publicznym nawet między małżonkami. Nikomu wówczas nie przyszłoby na myśl jakiekolwiek skojarzenie seksualne na widok objętych ramionami mężczyzn, czy kobiet. Żeby to potwierdzić wystarczy obejrzeć ówczesne ryciny obrazujące przyjaźń.
- dla pani profesor nie ma też znaczenia, że Powstanie w Getcie wybuchło dwa tygodnie po Akcji pod Arsenałem - więc nie było czego przykrywać. Dodatkowo niezbyt wiadomo, jak w ówczesnych warunkach (bez telewizji i gazet, a nawet Internetu) kilkuminutowa strzelanina w centrum miasta miałaby przytłumić trwającą tygodniami walkę za murem i zasłonić wznoszący się z obszaru Getta dym? Przykrycie propagandowe Powstania w Getcie wymagałoby zdolności Józefa Goebelsa i współczesnych możliwości technicznych.
Oczywiście, pierwsze starcia w Getcie zaczęły się w styczniu 1943 roku. Ale strzelaniny na ulicach Warszawy trwały już trzeci rok, a od roku, od powstania Gwardii Ludowej i wykonania przez nią serii akcji typu partyzantki miejskiej, były coraz bardziej intensywne. Więc te sporadyczne do kwietnia 1943 wymiany ognia za murem wpisywały się tylko w ogólną sytuację i nie były dla mieszkańców miasta czymś szczególnie niezwykłym.
Tyle, że aby to wiedzieć, trzeba znać historię ruchu oporu w Polsce. Przynajmniej na poziomie podstawowym.
- decyzja o Akcji pod Arsenałem zapadła na najwyższym szczeblu AK i zaangażowany w proces decyzyjny był generał Stefan Rowecki "GROT", występujący też pod pseudonimem "Dyrektor". Inicjatywę harcerzy poparł generał Emil Fieldorf "Nil", dowódca KEDYWU, któremu Grupy Szturmowe podlegały po linii wojskowej. A inicjatywa wyszła nie od Tadeusza Zawadzkiego, a od całego środowiska warszawskich GSów, którego przedstawicielem był Stanisław Broniewski "Orsza", komendant konspiracyjnej Chorągwi Warszawskiej, a w czasie akcji już Naczelnik Szarych Szeregów. I to "Orsza", a nie "Zośka" dowodził akcją.
Jak rozumiem, wybitni i doświadczeni dowódcy ulegają według pani profesor emocjom zakochanego w swym koledze chłopaka, czy też cała trójka przełożonych też kochała się w "Rudym"? Tego nawet w Hollywood by nie wymyślili.
Przy okazji, to kolejny, nie ostatni przykład na to, że pani profesor książki nie czytała.
- co do antysemityzmu wreszcie, Kamiński w książce o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim wspomina bodaj raz, bo nie o nim jest ta książka. Po prostu go zauważa jako jednego z przyjaciół trójki bohaterów. Pisanie o antysemityzmie w stosunku do ludzi, z których część za rok uwolni więźniów z obozu koncentracyjnego na Gęsiówce jest najwyższej klasy cynizmem i wierutną bzdurą. Ten wątek został już zresztą tak gruntownie zmasakrowany w polemikach, że nawet Krzysztof Varga, bynajmniej nie będący piewcą czynu niepodległościowego i chwały AK, przyznał, że to bzdura.
Dodam tylko, że analizowanie pochodzenia narodowego człowiekowi ewidentnie czującemu się Polakiem i z polskością związanemu, jest zachowaniem na poziomie prasy nacjonalistycznej i w istocie identycznym z antysemickimi donosami.
Jak widać więc, do wynurzeń pani profesor jak ulał pasują słowa Marszałka. Z małą różnicą: pani profesor Janicka nie jest Marianem Kukielem i nie ma szans, by zbliżyć się do jego poziomu. Marian Kukiel był jednym z najwybitniejszych polskich historyków, w istocie twórcą polskiej szkoły historii wojskowości. Autorem znaczących w rozwoju tej nauki wielotomowych publikacji. W odniesieniu do Kukiela szyderstwo Piłsudskiego było krzywdzącym paszkwilem. W odniesieniu do rewelacji pani profesor Janickiej słowa te są rzetelnym opisem rzeczywistości. Może tylko te barwy narodowe nie pasują.
Dość żenujące jednak, że wobec takiej mizerii rewelacji odezwały się głosy autorytetów wspierających badaczkę w jej malignie. Nawet jeśli jak Krzysztof Varga przyznawali, że z gejostwem "Rudego" i "Zośki" przesadziła, to popierali ją w "dekonstrukcji mitu patriotycznego". W fejsbukowych dyskusjach padł przy okazji omawiania tekstu Vargi nawet taki argument:
"kanon w szkole jest niepotrzebnym obciążeniem. wiem, co mówię. uczyłem polskiego przez ponad 40 lat. "uczenie patriotyzmu" za pomocą literatury skutkuje rzeszą tych, co chcieliby zginąć za ojczyznę. skutkuje też ludem smoleńskim, kibolstwem i ksenofobią. to jest myśl rzucona na rybkę, warta porządnego eseju..."
[pisownia byłego nauczyciela oryginalna]
W zasadzie jedynym możliwym komentarzem jest zjeżenie się resztki włosów na głowie z przerażenia, że ktoś o tak płaskim postrzeganiu rzeczywistości miał wpływ na wychowanie młodzieży. I to przez 40 lat.
Co z całego tego zamieszania wynika dla nas, jako wychowawców? Poza, oczywiście, ewidentnymi manipulacjami, przekłamaniami i przejawami ignorancji. Moim zdaniem dwie sprawy:
Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że źródłem takich bzdurnych teorii jest pomnikowe traktowanie postaci historycznych, oderwanie ich czynów i wyborów od kontekstu sytuacji, w których się znaleźli, ówczesnej kultury i obyczaju. Przenoszenie postaci historycznych z ich zachowaniem w realia XXI wieku powoduje nieporozumienia i zamieszanie. Lekarstwem na to, stosowanym m.in. w protestanckiej hermeneutyce jest zastosowanie paraleli, czyli mówienie o postaciach historycznych z zachowaniem jednak kontekstu sytuacyjnego, społecznego, politycznego itp. Umiejscowienie decyzji, wyborów, poglądów bohaterów historycznych w rzeczywistym, ale zrozumiałym dla współczesnych kontekście, pozwala przynajmniej ograniczyć błędne interpretacje i lepiej zrozumieć zachowania i motywacje.
Po drugie, doszukiwanie się na siłę motywów erotycznych w działaniach i zachowaniach ludzkich jest nie tylko zwulgaryzowaną formą freudyzmu, ale też przejawem rozerotyzowania naszej kultury, w której kontekst seksualny wpisywany jest w najbardziej nawet niewinne i niezwiązane z seksem zachowania i w której młodym ludziom wtłacza się w głowy od kołyski przekonanie, że każda bliskość wiąże się z łóżkiem.
Tu widzę ogromną rolę wychowawczą dla harcerstwa, a szczególnie dla pracy z ideą braterstwa. tak, by młody człowiek wiedział, że dotyk nie musi mieć podłoża seksualnego, a bliskość nie oznacza od razu gotowości do stosunku. Właśnie po to, by dzieci i młodzież atakowane seksualną propagandą gdzieś poczuły się bezpiecznie.
I tu ogromną rolę do odegrania ma prosta historia o trzech chłopakach, których na śmierć i życie połączyły
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.