Nawigacja
hm. Jolanta Kreczmańska: Kształcenie czy kształtowanie

Kilka pytań i odpowiedzi, które chodzą mi po głowie…

czyli co w tym kształceniu jest dla mnie najważniejsze.

 

Kształcenie czy kształtowanie?

Chyba zacznę, jak na dzisiejsze korporacyjne czasy, rewolucyjnie. Czy słowo “kształcenie” przy zadaniu budowania instruktora harcerskiego jest na pewno najlepszym wyborem? Czy oddaje ono kwintesencję skutecznych działań? Podkreśla specyfikę? Moim zdaniem cały proces pracy z instruktorem, uczenia go bycia harcerskim wodzem jest raczej kształtowaniem niż kształceniem. Jest kształtowaniem instruktora tak, aby musiał stać się kimś – być osobowością, dociekać prawdy i sensu, stawiać sobie wciąż wyższe wymagania. Kształci szkoła. Kształcą w pracy. Rozmaite kursy i szkolenia pomagają nabywać wiedzę i umiejętności. Tyle, że choć ta wiedza i umiejętności są ważne dla instruktora, to prawdziwe źródło jego siły oddziaływania tkwi w jego osobowości. W tym, kim jest. Kim stara się być. Tak oczywista rola przykładu własnego w kształtowaniu życiowej i instruktorskiej postawy nie tylko nie powinna zginąć z pola widzenia podczas kształcenia, ale powinna być kołem zamachowym całego procesu. Osobowość jest kluczem do bycia dobrym drużynowym, dobrym hufcowym czy komendantem kursu. Osobowość poznajemy nie po tym, jaką ktoś ma wiedzę czy ile ma certyfikatów, ale po tym, jak zachowa się w trudnej sytuacji, co mówi, poznajemy w małych sprawach i w życiu pełnią. Ktoś może powiedzieć, że to zbyt mało. Tak, to oczywiście nie wszystko, ale bez tego cały warsztat tworzy tylko rzemieślnika, kogoś może sprawnego, ale kto nie porywa za sobą innych, jest mniej skuteczny w procesie wychowania czy kształtowania człowieka. Oczywiście, instruktor musi też sprawnie posługiwać się podstawowym instruktorskim narzędziem, jakim jest metoda harcerska. Dziś, choć często dobrze nazywana, namacalnie nie odkryta, w praktyce nie stosowana. Podharcmistrz, harcmistrz musi być jej mistrzem.

 

Wykładanie, trening czy przeżywanie?

Fenomen metody polega właśnie na zrozumieniu tego, że wszystko musi być naturalne i wbrew pozorom… proste. Niemal intuicyjne. Proste nie oznacza nudne, nie oznacza schematyczne. Proste powinno być… barwne, oparte na naturalnym pięknie. Wykorzystywanie tego, co jest magią harcerstwa, co świadczy o jego unikatowości – atmosfery, przyjaźni, przyrody, idealizmu. Fenomen metody polega na tym, że możemy nie umieć jej nazwać, nie umieć opisać, ale gdy nas dotknie, to będziemy wiedzieli, jak powinno wyglądać dobre harcerskie działanie. Może w tym też tkwi pułapka, w jaką wpadliśmy za sprawą powojennej historii harcerstwa – można wiedzieć, jak opisać metodę, umieć wymienić jej elementy czy cechy, ale gdy się jej nie przeżyło na własnej skórze – trudno ją wprowadzić w życie, jeszcze trudniej naprawdę zrozumieć. Prostota metody miała polegać na jej intuicyjnym przyswajaniu w działaniu, prostym przekazie: zrób tak, bo sam przekonałeś się, że to działa. Stąd kształcenie instruktorskie oparte na treningu i prezentacji nie tylko nie pomaga – ono prowadzi w innym kierunku. Harcerstwo nie może być teorią. Ono musi wyzwalać emocje, docierać do środka każdego z nas, wzniecać iskrę motywacji i... pozwalać na pełniejsze przeżywanie życia. Od lat to przeżywanie i działanie wkrada się do firm szkoleniowych w formie odgrywanych sytuacji czy gier, które mają wciągnąć w świat imitujący realne interakcje między ludźmi. Świat też skręca w stronę przeżywania i emocji. Może to dla tych wyłącznie „mocno stąpających po ziemi” jeszcze jeden dowód na siłę przekazywania umiejętności przez działanie.

Dlatego dziś organizowane są przez europejskie czy też amerykańskie firmy szkoleniowe ekskluzywne obozy w Afryce czy Azji, w których wyznacznikiem ekskluzywności kupionej za niebotyczną cenę jest własnoręczne zbudowanie łóżka lub służba na rzecz dzieci. Ale też są chętni, by wysłać swojego niemal dorosłego syna czy córkę tam, gdzie się nauczy więcej niż na uczelni, zbuduje swój dojrzalszy sposób patrzenia na świat i swoją w nim rolę. Dlatego gry szkoleniowe przeżywają rozkwit. Źródłem zmian w człowieku są jego emocje, motywacje i… doświadczenie. I właśnie kształcenie w działaniu daje to wszystko.

 

 

Czy więcej uczy przekaz czy forma?

Nie bagatelizowałabym jednego ani drugiego. Jak dbać o treść? Przede wszystkim poprzez przygotowanie merytoryczne kadry – czytanie czy też spieranie się w intelektualnych bojach jeszcze przed zajęciami. Na Kursie Kadry Kształcącej „Ręka metody” komenda, mimo wcześniejszego przygotowania do tematu prowadzonych zajęć, by podnieść merytoryczną poprzeczkę przed przygotowaniem konspektu zajęć, zgłębiała temat czytając książki. Potem wspólnie szlifowaliśmy formę, czyjś pomysł na zajęcia. Zwracaliśmy uwagę na formę całego kursu i formę poszczególnych zajęć. Szukaliśmy czegoś, co i dla nas „starych wyjadaczy” będzie fajne i fascynujące. Było wiadomo, że doszliśmy do celu, gdy ktoś z komendy powiedział – „jaka szkoda, że nie jestem kursantem”. Nie można uczyć bycia instruktorem, prowadzenia drużyny, sensu służby czy choćby budowania atrakcyjnego programu bez dania możliwości rozsmakowywania się w tym. Gdy ktoś raz skosztował wyśmienitego jedzenia, nie tęskno mu do McDonalda. Wrogiem dobrego kształcenia jest instruktorska rutyna, sztampa, podążanie za schematami. Tu może zaskoczę: też standardy źle rozumiane. One mają być podpowiedzią, jakie winno być to minimum, a nie wzorcem do skopiowania. To nie niepodważalny etalon, a raczej podpowiedź, o czym nie zapomnieć. Każde szkolenie powinno być wyzwaniem nie tylko dla kursantów, powinno podnosić poprzeczkę też dla kadry. To świadoma praca nad sobą. Taki bonus za poniesiony trud.

 

Dać odpocząć czy wymagać?

By pociągnąć za sobą innych, musisz być trochę przed szeregiem, patrzeć trochę dalej, poza horyzont, by móc pchać innych tam, gdzie by bez ciebie nie doszli. Tylko wtedy, gdy wypchniesz ich z „wygodnego fotela”, sprawisz, że podejmą wyzwanie, przekroczą własne granice – spowodujesz, że będą sprawniejsi w mistrzowskim działaniu, będą lepsi dla innych, ale też mocniej zainwestują w siebie. Odkryją, że dzięki wysiłkowi, swojemu zacięciu do działania, mogą więcej. A to klucz do budowania instruktorskich osobowości, do budowania mistrza. A bycie wytrawnym instruktorem to przecież właśnie ciągłe stawanie się mistrzem. I choć, oczywiście, nie wszyscy mają ten sam dar dany na wstępie, to kwintesencją kształcenia i kształtowania instruktora jest rozwijanie chęci dociekania, rozumienia i… pracy nad sobą. Wszechstronnej pracy nad swoim ja – jak kiedyś w zmaganiach każdego dnia czynił to Kamiński. Nad swoim lenistwem, zmęczeniem, a może tylko brakiem konsekwencji. To powinno być elementem kształcenia. Możemy to szlifować tylko w działaniu. Warto też w każdej formie kształceniowej zawrzeć elementy działania, sprawdzania się w działaniu pod okiem kogoś z komendy – trochę mistrza a trochę przyjaciela. Z wysoko postawioną poprzeczką. By każdy uczestnik szkolenia, niezależnie od tego, czy jest kadrą czy kursantem, czuł, że wszedł na swój szczyt. Trudne wyzwanie – przede wszystkim dla komendy.

 

Razem czy osobno?

Budowanie zespołu, kursowej drużyny to niezwykle ważny czynnik oddziaływania. Dobrze zbudowane relacje dają poczucie bezpieczeństwa, wspólnoty i płynących z niej siły, motywacji i inspiracji. Dlatego warto postawić na dłuższe formy, nie tylko weekendowe. Każdy dzień dodany do standardowego dwudniowego spotkania potęguje siłę oddziaływania. Rośnie motywacja do pracy nad sobą, do stawiania sobie wyzwań. Truizm, ale dziś z braku czasu rzadko podejmujemy wyzwanie kursów innych niż weekendowe. A jeszcze rzadziej podczas prowadzonych szkoleń podejmujemy zaplanowane działania indywidualne kursantów z kimś z komendy. Jestem ogromną entuzjastką takiej indywidualnej współpracy. Ona przynosi bardzo dobre efekty, w rozmowach jeden na jeden można wyprowadzić na prostą sprawy nieporuszane w kursowej drużynie, wyłapać złe przyzwyczajenia czy brak wiedzy. Wreszcie, można się takim wzajemnym spotkaniem zwyczajnie cieszyć. Kolejny bonus - żywej rozmowy w czasach FB i masowej komunikacji.

 

Kształcenie czy praca z kadrą?

Jeśli wyjdziemy od tego, że najważniejszym zadaniem względem instruktora jest kształtowanie jego osobowości, tak by umiał sam znaleźć prawidłową drogę swojej instruktorskiej ścieżki i był sprawnie pracował z drużyną, to nie sposób nie odnieść się do kształcenia jako elementu ciągłej pracy z kadrą. Kształcenie to jedynie element układanki - bardzo istotny, bo wyzwalający rozmach, dający energię do działania. Mamy system pracy z kadrą, którego najważniejszym przekazem jest stwarzanie dobrych warunków do działania kadry. To filozofia działania nastawiona na systematyczny rozwój kadry, na wspieranie jej i motywowanie. I świadomość tego, że choć kadra jest dla harcerzy, to właśnie od jakości kadry zależy jakość harcerstwa. A tak naprawdę od jakości hufców. One są najbliżej drużynowego. Powinny być najbliżej nie tylko terytorialnie, ale i mentalnie. W nich się buduje jakość harcerstwa. Cała reszta struktury jest po to, by stwarzać warunki hufcom, wspierać je, ale też pilnować ich poziomu. Słaby hufiec oznacza brak pracy z drużynowym. Słaby, czyli taki, który nie kształci drużynowych, nie wspiera ich w rozwiązywaniu problemów, nie inspiruje, nie motywuje, ale też…wyręcza. Świadome swej roli komendy hufca powinny sobie przede wszystkim postawić za cel podnoszenie jakości harcerskiego wychowania, zwiększenie liczby obozów, a tego nie da się zrobić bez świadomości celów, świadomej pracy z kadrą, a w tym kształcenia drużynowych. Drużynowi muszą tworzyć lokalną wspólnotę, na której czele stoi ktoś, kto patrzy daleko, ale też dobrze widzi to, co najbliżej.

 

Co mi się marzy?

Pewnie bym mogła jeszcze długo snuć moje dywagacje o kształceniu. Chciałabym, by kształcenie instruktorskie było przede wszystkim elementem systemu pracy z kadrą, którego celem jest kształtowanie osobowości instruktorskiej. By było oparte na kursach, które są niezapomnianym przeżyciem, na stałych wspólnotach instruktorskich i indywidualnych relacjach. By jego istotnym elementem było kształtowanie wnętrza instruktora – zarówno pobudzanie do tego innych, jak i praca nad samym sobą. Nic tak nie zmotywuje, nie ukaże uroku i niepowtarzalności harcerstwa jak mocne przeżycie kursowego obozu – życzę sobie, byśmy umieli wydzierać życiu ten czas. On procentuje. By w kształceniu królowała metoda harcerska, bo można się nią oczarować. By wzmocnić jej rolę we wskazówkach i standardach kursów. By stawiać na charyzmatyczną kadrę. Byśmy wierzyli, że nic tak nie rozsmakuje nas w harcerstwie, jak silne poczucie tego, co choć niezmienne od lat, jest uważane za tak bardzo atrakcyjne i awangardowe w dzisiejszym świecie. Byśmy umieli łączyć wyczyn w środku lasu z intelektualnym zmaganiem, wysiłek fizyczny z ucztą ducha. By bogactwo tkwiło w treści tego, co chcemy przekazać, a forma by dawała to odczuć na własnej skórze. Byśmy nie gubili drogi, nie wychodzili z pracy do pracy, bo trudno wtedy zachwycać się harcerstwem, łapać głęboki oddech, życiową mądrość i siłę do działania. Oczywiście, nie izolujmy się od świata – róbmy specjalistyczne szkolenia dodatkowe, przydatne w realizacji różnych dodatkowych zadań, w organizacji czy w promocji, ale pamiętajmy, że najważniejszym naszym zadaniem jest kształcenie i kształtowanie instruktorów. Od tego zależy jakość oddziaływania i rozwój harcerstwa. Ważne, byśmy umieli w kształceniu pokazywać urok harcerstwa, bo nic tak nie nauczy robienia dobrego harcerstwa i nic tak nim nie zauroczy jak ono samo.

 

 

hm Jolanta Kreczmańska

 

 

 

Nr HR-a:  I/2015 Numer Specjalny - Kształcenie



Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.