- Drukuj
- 07 kwi 2015
- Duchowość
- 3146 czytań
- 0 komentarzy
Wielkanoc na zboczach Orodruiny
Taka sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy. Zawsze drużynę miałem jednorodną narodowo i dość jednorodną religijnie. Nawet jeśli zdarzał się ktoś mający świadomość niepolskiego pochodzenia, to były to kwestie odległe o trzy do pięciu pokoleń. Nasi harcerze jednoznacznie identyfikowali się z polskością i katolicyzmem.
Podobnie było w kwestiach religijnych. Ja, co prawda, od lat jestem ewangelikiem, ale w drużynie stanowiłem swoiste dziwo, taki sobie koloryt pozwalający uświadomić harcerzom czym jest tolerancja. Dominującą bezwzględną większość stanowili katolicy rytu rzymskiego. Nawet jeśli pojawiali się ludzie mniej zaangażowani religijnie, czy antyklerykalni, to zdeklarowani ateiści lub innowiercy nie zdarzali się.
Ten stan należy już do przeszłości. W składzie mam ludzi z mieszanych rodzin polsko-ukraińskich, czy polsko-litewskich, a nawet... białorusko-angielskiej. Zdeklarowanych, zaangażowanych w Kościele rzymskich katolików nie ma, poza jedną dziewczyną śpiewającą w parafialnym chórze. Poza tym mamy troje protestantów różnych denominacji plus jednego sympatyka luteranizmu, wyznawcę wiary przedchrześcijańskich Wikingów i tłum ludzi niedookreślonych konfesyjnie, często eksplorujących przestrzenie religijnego synkretyzmu i okultyzmu.
Chrześcijanie, rozumiani jako świadomie wierzący w Zbawienie przez ofiarę Chrystusa na Krzyżu, stanowią zdecydowaną mniejszość.
Sytuacja ta nie rzutuje na normalną pracę drużyny. Rodzi jednak problem, gdy chodzi o obchodzenie świąt.
Do tej pory, zbiórki wigilijne, czy wielkanocne służyły przełożeniu chrześcijańskiego wymiaru tych świąt na pojęcia harcerskie, a zatem podkreśleniu znaczenia służby, wartości pokory, siły milczenia. W drużynie odwołującej się do tradycji sił specjalnych miało to szczególny wymiar, pozwalający pokazać model cichego, nieepatującego super możliwościami komandosa jako realizację tych chrześcijańskich wartości. Ładnie komponowało się to z tradycją zakonów rycerskich joannitów i templariuszy, w których przecież w imię wyższych ideałów pierwsi baronowie największych królestw zrównywali się strojem, jadłem i mieszkaniem z pomniejszymi rycerzami, a nawet ze zwykłymi ciurami. Właśnie tam rodziło się to, co dziś widzimy w najlepszych jednostkach komandosów na świecie: krycie potężnej siły za mgłą skromności i tajemnicy.
Tak było. Ale się skończyło. Bo jak przekładać sens ofiary Chrystusa na harcerskie pojęcia chłopakowi, dla którego to taki sam mit, jak te zapisane w Eddach, które jednakże bardziej mu się podobają i lepiej do niego przemawiają? On nie idzie za Chrystusem, ale za Odynem. Nie szuka Nieba, ale Walhalli…
Jak odwołać się do jednego systemu pojęć w gawędzie do ludzi, czerpiących z tak wielu różnych źródeł?
Z pomocą przyszedł J.R.R. Tolkien, Inkligowie i stworzony przez Mistrza Świat Śródziemia. W ślad za tym, co napisałem w artykule „Chodźmy do Śródziemia”, poszedłem ścieżką wiodącą do Shire, Rivendel, poprzez lochy Morii i Ścieżkę Umarłych aż do Cirith Ungol i Szczeliny Zagłady, by tam opowiedzieć o tym, co mówi Nowy Testament.
Tak, bo tym, co łączy moich wędrowników jest świat Śródziemia. Świat, który jedni lubią, inni niezbyt, ale wszyscy znają i łatwo można się do niego odwołać. Skoro zaś sam Mistrz wyraźnie mówił o chrześcijańskim, wręcz katolickim charakterze jego dzieła, to może…
I tak powstała gawęda mówiąca o sensie Wielkiej Nocy przez pryzmat „Władcy Pierścieni” rozumianego właśnie jako opowieść o pokonaniu zła poprzez ofiarę, śmierć i odrodzenie. Zarówno w wymiarze indywidualnym (Gandalf, Frodo i Aragorn), jak i w wymiarze zbiorowym (Królestwo Gondoru i Arnoru odradza się po praktycznym unicestwieniu obu i śmierci ostatniego Namiestnika). Gawęda trafiła w gusta słuchaczy, a najlepszą jej recenzją był komentarz jednej z naszych tolkienistek:
- Jak zacząłeś mówić, to pomyślałam „no nie, znowu to samo, co się słyszy co roku i codziennie przy okazji Świąt”, a potem szok. Takie gawędy możesz dawać zawsze!
To wszystko zilustrowane piosenkami, z których tylko jedna, "Dym z jałowca" jest jednoznacznie religijna. Pozostałe, "Harcerska dola", czy "Miejcie nadzieję" mówi o sile ducha i walce ze złem. Piosenki nie kojarzące się z Wielkanocą, ale idealnie korespondujące z treścią gawędy. Zaś przygotowany na zbiórkę śpiewnik ozdobiony był wizerunkiem Jedynego Pierścienia, symbolizującego przecież to wszystko, co żeruje na naszych słabościach.
Bo przecież jedną z zasad metody jest pośredniość, a więc przekazywanie treści nie wprost, a "przy okazji", za pośrednictwem.
Oczywiście, nie o to chodzi, żeby teraz nagle wszyscy rzucili się do wygłaszania świątecznych gawęd na podstawie dzieł Tolkiena. Przecież w innych drużynach mogą być fascynaci „Gwiezdnych Wojen”, czy „Gry o tron”, a nawet „Krzyżowców” Kossak-Szczuckiej.
Rzecz w tym, żebyśmy nauczyli się wychodzić z konfesyjnych opłotków i umieli opowiedzieć o tym samym, przekazać te same treści odwołując się nie wprost do Biblii, bo to jest zadanie duchownych, ale do dzieł ludzkiego ducha, którymi karmią się nasi harcerze, na których budują swój świat i swój system wartości. Przecież o ocaleniu poprzez poświęcenie można opowiedzieć także w oparciu o… „Powrót Jedi”! Wystarczy, że nie będziemy iść na łatwiznę, ograniczając się do dobrze znanego, bezpiecznego codziennego rytuału, a zaryzykujemy wyjście z domu i ruszenie na wyprawę.
phm. Maciek Pietraszczyk
Nr HR-a: II/2015 - Duchowość w harcerstwie
Social Sharing: |