Nawigacja
Artykuły » Harcmistrzowskie przemyślenia - na nowym tropie ? » Kamila Wajszczuk: O motywacji do bycia mistrzem
Kamila Wajszczuk: O motywacji do bycia mistrzem
- Drukuj
- 07 kwi 2008
- Harcmistrzowskie przemyślenia - na nowym tropie ?
- 4911 czytań
- 1 komentarz
Któż nie chciałby być mistrzem? Wydawałoby się, że to pytanie retoryczne. Każdy marzy o tym, by w tym co lubi robić, być jak najlepszym. By być wzorem dla młodych adeptów. Mistrzem. Marzenie wydawałoby się szczególnie właściwe ludziom młodym. Człowiek zdaje maturę, zwykle idzie na studia i czuje, że lada chwila świat będzie jego, że wystarczy się jeszcze trochę doskonalić i wymarzone szczyty będą do zdobycia.
A tymczasem młodych harcerskich mistrzów - harcmistrzów - jak na lekarstwo... Coś nie gra. Czy harcerstwo to nie jest rzecz, którą młodzi lubiliby się zajmować? A może nie chcą się doskonalić? Na żadne z tych pytań nie można uczciwie odpowiedzieć twierdząco. A jednak, tak jak pisze Wilk Samotnik, "uderza niski wiek harcmistrzowania w dawnym ZHP, a poraża dzisiejszy".
Przeczytałam w tamtym artykule o "młodym" 28-letnim harcmistrzu i nie mogłam się powstrzymać przed refleksją opartą na moich własnych doświadczeniach. Nie ma co ukrywać, jestem właściwie w tym samym wieku, a próbę harcmistrzowską dopiero otworzyłam. Do tego, że nie jestem odosobniona w swoich przemyśleniach, przekonują mnie liczne rozmowy przeprowadzone w ciągu ostatnich paru lat ze znajomymi instruktorami z różnych środowisk.
To jak to jest z tą motywacją?
Przede wszystkim, stopień harcmistrza ewoluował do rangi czegoś nadzwyczajnego - i nadzwyczaj odległego. Łatwo powiedzieć sobie "na mnie jeszcze nie pora", "gdzie mi tam do tych z czerwoną podkładką". Kiedy ta "pora na mnie" ma przyjść, właściwie nie wiadomo, więc tymczasem poszerzamy szeregi "wiecznych podharcmistrzów" a harcmistrzowie w naszym środowisku siłą rzeczy są coraz starsi... Trochę podobną właściwość ma w wielu środowiskach stopień harcerza Rzeczypospolitej. Może to ogólne niebezpieczeństwo związane z najwyższym stopniem?
Oczywiście ta mityczna właściwość stopnia harcmistrza nie wyjaśnia całego problemu. Część problemów wydaje się wynikać z... wymagań próby. Czytamy sobie wymagania i okazuje się, że - by zostać mistrzem harców - trzeba zrobić coś, co zasięgiem organizacyjnym obejmie poziom chorągwi. Może i są środowiska, w których jest to w miarę naturalne, ale dominują chyba te inne - gdzie instruktor, nawet jeśli nie prowadzi już drużyny, swoją działalności koncentruje na hufcu czy szczepie, gdzie w taki czy inny sposób wspiera drużynowych. No i chyba niewielu podharcmistrzów kocha swoje chorągwie...
Z wymaganiami wiążę się też przekonanie, że w próbie harcmistrzowskiej trzeba zrobić coś naprawdę dużego, najlepiej ogólnopolskiego. Istnieje oczywiście grupa instruktorów, którą pociąga takie wyzwanie, ale śmiem twierdzić, że nie pokrywa się ona z grupą tych, którzy mogliby, a może powinni zdobywać najwyższy stopień instruktorski.
Z drugiej strony widzimy coś, co zaprzecza poglądowi o nadzwyczajności tego stopnia - i także zniechęca. To przykre, ale chyba najgorzej na motywację robi widok harcmistrzów, którzy niewiele sobą prezentują. Jeszcze, jak czasem któryś z nich przyzna, jak niewiele musiał zrobić w ramach próby.... brrrr! Albo jak się okazuje, że poza harcerstwem, to on nie ma ani znajomych, ani zainteresowań... życia, właściwie. Być jednym z nich? Nie, na pewno nie.
Ktoś powie - miało być o motywacji a nie o jej braku. No dobrze - to dlaczego jednak tacy długoletni podharcmistrze jak ja decydują się na zdobywanie tytułu mistrza harców?
Pewnie dali sobie spokój z mitycznym wyobrażeniem o tym, kim harcmistrz być powinien. Może poczytali trochę o historii harcerstwa, odświeżyli znajomość tekstów Baden-Powella... Z drugiej strony przestali zwracać uwagę na to, co obraz harcmistrza psuje. W końcu, gdyby patrzeć na to, co błędne i wykoślawione, można by w ogóle było dać sobie spokój z harcerstwem. A jednak trochę idealistyczne podejście i wsparcie przyjaciół-instruktorów nie pozwalają na taki ruch.
Skoro już w tym harcerstwie wciąż jesteśmy, wciąż podejmujemy się nowych zadań, to dlaczego nie ująć swojego instruktorskiego rozwoju? Tu dochodzimy do kolejnego czynnika - zwykłego działania. Najważniejsze chyba jest dojście do wniosku, że bycie harcmistrzem to właśnie bycie mistrzem w tym, co najważniejsze w harcerstwie, oddziaływaniu na innych w duchu idei skautowej. Że nie chodzi o bycie dobrym organizatorem dużych imprez czy działanie na jakimkolwiek konkretnym poziomie Związku. Niezależnie od tego, gdzie się działa, najważniejsza pozostaje praca z drużyną i wspieranie drużynowych w ich pracy. Bycie dla nich mistrzem. Albo przynajmniej zmierzenie się z tym wyzwaniem.
Kamila Wajszczuk
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 2/2008
A tymczasem młodych harcerskich mistrzów - harcmistrzów - jak na lekarstwo... Coś nie gra. Czy harcerstwo to nie jest rzecz, którą młodzi lubiliby się zajmować? A może nie chcą się doskonalić? Na żadne z tych pytań nie można uczciwie odpowiedzieć twierdząco. A jednak, tak jak pisze Wilk Samotnik, "uderza niski wiek harcmistrzowania w dawnym ZHP, a poraża dzisiejszy".
Przeczytałam w tamtym artykule o "młodym" 28-letnim harcmistrzu i nie mogłam się powstrzymać przed refleksją opartą na moich własnych doświadczeniach. Nie ma co ukrywać, jestem właściwie w tym samym wieku, a próbę harcmistrzowską dopiero otworzyłam. Do tego, że nie jestem odosobniona w swoich przemyśleniach, przekonują mnie liczne rozmowy przeprowadzone w ciągu ostatnich paru lat ze znajomymi instruktorami z różnych środowisk.
To jak to jest z tą motywacją?
Przede wszystkim, stopień harcmistrza ewoluował do rangi czegoś nadzwyczajnego - i nadzwyczaj odległego. Łatwo powiedzieć sobie "na mnie jeszcze nie pora", "gdzie mi tam do tych z czerwoną podkładką". Kiedy ta "pora na mnie" ma przyjść, właściwie nie wiadomo, więc tymczasem poszerzamy szeregi "wiecznych podharcmistrzów" a harcmistrzowie w naszym środowisku siłą rzeczy są coraz starsi... Trochę podobną właściwość ma w wielu środowiskach stopień harcerza Rzeczypospolitej. Może to ogólne niebezpieczeństwo związane z najwyższym stopniem?
Oczywiście ta mityczna właściwość stopnia harcmistrza nie wyjaśnia całego problemu. Część problemów wydaje się wynikać z... wymagań próby. Czytamy sobie wymagania i okazuje się, że - by zostać mistrzem harców - trzeba zrobić coś, co zasięgiem organizacyjnym obejmie poziom chorągwi. Może i są środowiska, w których jest to w miarę naturalne, ale dominują chyba te inne - gdzie instruktor, nawet jeśli nie prowadzi już drużyny, swoją działalności koncentruje na hufcu czy szczepie, gdzie w taki czy inny sposób wspiera drużynowych. No i chyba niewielu podharcmistrzów kocha swoje chorągwie...
Z wymaganiami wiążę się też przekonanie, że w próbie harcmistrzowskiej trzeba zrobić coś naprawdę dużego, najlepiej ogólnopolskiego. Istnieje oczywiście grupa instruktorów, którą pociąga takie wyzwanie, ale śmiem twierdzić, że nie pokrywa się ona z grupą tych, którzy mogliby, a może powinni zdobywać najwyższy stopień instruktorski.
Z drugiej strony widzimy coś, co zaprzecza poglądowi o nadzwyczajności tego stopnia - i także zniechęca. To przykre, ale chyba najgorzej na motywację robi widok harcmistrzów, którzy niewiele sobą prezentują. Jeszcze, jak czasem któryś z nich przyzna, jak niewiele musiał zrobić w ramach próby.... brrrr! Albo jak się okazuje, że poza harcerstwem, to on nie ma ani znajomych, ani zainteresowań... życia, właściwie. Być jednym z nich? Nie, na pewno nie.
Ktoś powie - miało być o motywacji a nie o jej braku. No dobrze - to dlaczego jednak tacy długoletni podharcmistrze jak ja decydują się na zdobywanie tytułu mistrza harców?
Pewnie dali sobie spokój z mitycznym wyobrażeniem o tym, kim harcmistrz być powinien. Może poczytali trochę o historii harcerstwa, odświeżyli znajomość tekstów Baden-Powella... Z drugiej strony przestali zwracać uwagę na to, co obraz harcmistrza psuje. W końcu, gdyby patrzeć na to, co błędne i wykoślawione, można by w ogóle było dać sobie spokój z harcerstwem. A jednak trochę idealistyczne podejście i wsparcie przyjaciół-instruktorów nie pozwalają na taki ruch.
Skoro już w tym harcerstwie wciąż jesteśmy, wciąż podejmujemy się nowych zadań, to dlaczego nie ująć swojego instruktorskiego rozwoju? Tu dochodzimy do kolejnego czynnika - zwykłego działania. Najważniejsze chyba jest dojście do wniosku, że bycie harcmistrzem to właśnie bycie mistrzem w tym, co najważniejsze w harcerstwie, oddziaływaniu na innych w duchu idei skautowej. Że nie chodzi o bycie dobrym organizatorem dużych imprez czy działanie na jakimkolwiek konkretnym poziomie Związku. Niezależnie od tego, gdzie się działa, najważniejsza pozostaje praca z drużyną i wspieranie drużynowych w ich pracy. Bycie dla nich mistrzem. Albo przynajmniej zmierzenie się z tym wyzwaniem.
Kamila Wajszczuk
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 2/2008
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Niezłe Kama Nie ujęłaś jeszcze kilku drobniejszych przyczyn. Wśród nich należałoby wymienić zdarzającą sie "słabość" często blokującą możliwość wykorzystania próby do samorozwoju. Bo próba to jedno a przekonanie do niej KSI to drugie. Często po prostu szkoda na to czasu i energii bo przecież harcerz jest oszczędny.