- Drukuj
- 30 wrz 2016
- O Metodzie
- 2360 czytań
- 0 komentarzy
O Ogrodzie, Ogrodniku i Róży...
Pewnego pięknego dnia Ogrodnik szedł spacerkiem przez ogród. Ten ogród był stosunkowo młody chociaż zapewne patrząc z punktu widzenia jego mieszkańców był niezwykle stary. Jednak Ogrodnik był znacznie starszy. On po prostu był zawsze...
Wracając do ogrodu... Ogrodnik bardzo lubił ten ogród. Był taki... Pełen życia, można nawet powiedzieć niesforności. I właśnie to życie, ta niesforność strasznie Go cieszyła. Było bowiem to coś unikalnego. Ogrodnik ku swojemu zaskoczeniu sam, przez ten ogród, się zmieniał. Ogród powodował zmiany w tym jak go traktował! Bardzo to zaskakiwało Ogrodnika, ale również bardzo cieszyło. Uwielbiał patrzeć na zmagania różnych roślin i zwierząt które właściwie wszystko o nim mówiły. Rośliny pojawiały się w ogrodzie to tu to tam rozsiewając się samoistnie chociaż czasami Ogrodnik też maczał w tym swoje palce. Czasem stawały się całkiem spore lecz wtedy pojawiała się zaraza i roślina, a nawet cały gatunek karlał lub nawet wymierał. Ogrodnik wtedy robił się bardzo smutny ale nigdy nie reagował bezpośrednio. Nauczył się bowiem kiedyś, że nic z takiej reakcji dobrego nie wychodziło. Życie bowiem chadza własnymi ścieżkami i zawsze pojawiały się zaskakujące, nieprzewidywalne efekty ingerencji w Ogród. Ogrodnik pamiętał również pewną bolesna lekcję sprzed jakiegoś czasu. Otóż w ogrodzie wszystko prawie skarlało. Stał się dosyć paskudnym miejscem. Wtedy ogrodnik nie wytrzymał i zalał cały ogród ratując wcześniej tylko kilkanaście roślin w nadziei że staną się one zalążkiem nowego, piękniejszego ogrodu. Jednak, pamiętał dobrze, jak długo to trwało nim ogród odzyskał pełnię swojego dzikiego piękna. Na początku był taki uładzony, z alejkami, równiutki... Żadnego śladu bo bujnym życiu jakie kwitło przed zalaniem i wytrzebieniem prawie wszystkich roślin. I jeszcze tylko raz Ogrodnik zareagował wprost. Ustalił dla pewnego gatunku roślin miejsce w którym miały rosnąć a także warunki jak mają kwitnąć. Jednak wystarczyło by się odwrócił a te rozpełzły się i zaczęły robić rzeczy w ogóle roślinom nie przystające. Wyprowadziło to Ogrodnika z równowagi, machnął Kosą i załatwił sprawę raz dwa jednak po chwili naszła Go refleksja... Jeśli chcę mieć prawdziwe życie, takie jakim ono jest... Wtedy Ogrodnik obiecał sobie i roślinom, że to był ostatni raz. Że więcej tego nie uczyni. Nie będzie reagował wprost. Już nigdy...
Mijał czas Ogród wraz z jego upływem wciąż się rozrastał i piękniał, tylko te zarazy... Co jakiś czas niszczyły całe fragmenty ogrodu. Ogrodnik już kilka razy ledwie się powstrzymywał przed interwencją lecz później dziękował sobie, że się udało. Bo z jednej strony tracił tyle pięknych roślin ale z drugiej na zgliszczach zawsze jakoś powoli życie się odradzało i z czasem ten fragment ogrodu piękniał...
Któregoś jednak dnia w ogrodzie pojawiła się nowa zaraza. Czarna, wyjątkowo paskudna. To znaczy ona już wcześniej tam musiała być, nabrzmiewać, wzrastać aż pewnego dnia wybuchła gwałtownie i objęła aż 1/3 ogrodu. Ogrodnik oczywiście wiedział o niej wcześniej. Przecież wiedział zawsze i wszystko jednak dał roślinom i sobie słowo że już nigdy...
No dobrze ale ono dotyczyło działania wprost więc Ogrodnik postanowił zadziałać. Wyszukał pewien fragment rośliny znanej ze spokojnego charakteru i dość potężnej i zaczął pracować nad jednym z jej kolców. To wstrzyknął to, a to tamto, Trochę z roślin z jednego obszaru ogrodu a trochę z innego i na koniec przyjrzał się krytycznie. Pokiwał głową na znak aprobaty bo już wiedział, że to co mu wyszło jest świetne!
A co wyszło? Piękny, mocny i żywotny krzew. Rodził on wspaniałe owoce a i same kwiaty miał piękne. Miał również mocne kolce, a jakże. Musiał się bronić ale również musiał bronić innych roślin, bo taką właśnie rolę wyznaczył mu ogrodnik. Krzew ten był bardzo żywotny i miał stosunkowo niewielkie wymagania. W sam raz by wzrastał na obrzeżach ogrodu chroniąc przed wichrami i innymi niesprzyjającymi warunkami resztę ogrodu. Niestety, zanim krzew ten się rozrósł i umocnił znów zapanowała czarna zaraza która zniszczyła 1/3 ogrodu. No cóż, za to jakże cieszyło się serce Ogrodnika gdy na spopielisku nowy krzew zaczął mocno wzrastać. Był wielki a owoce jakie wydawał same w sobie były świadectwem geniuszu Ogrodnika. Cóż kiedy radość nie trwała zbyt długo. Jak było to do przewidzenia nadeszła nowa zaraza. Generalnie nie byłoby większego problemu. Ogród całkiem niedawno dał sobie radę z podobną, równie czarną zarazą jednak tym razem poszło znacznie gorzej. Okazało się że pierwsza czarna zaraza wydała z siebie mały odszczep który jednak rozrósł się potężnie. Ogrodnik nazwał to coś czerwoną zarazą. Było to dziwaczne zjawisko. Na pozór wszystko wyglądało w porządku. Kolory niektóre się wzmacniały, widać było pewne uporządkowanie jednak gdy się przyjrzeć bliżej można było dostrzec, że pod tą zwidą, zasłoną, wszystko umiera, gnije i karleje wydając wstrętny smród.
Ogrodnik przejrzał oczywiście obie zarazy. Czarną znał już od dawna. To była czysta niechęć, ksenofobia i nienawiść. Niszczyła wprost wszystko co stanęło na jej drodze miała wielki szacunek lecz tylko dla siebie. Jednak ta nowa, czerwona, to było coś zupełnie innego. Brzydota i zakłamanie ukryta za zasłoną kłamstwa. Nie szanowała nikogo i niczego. Zabijała nawet sama siebie. Była tak zakłamana, że zdawała się sama nie rozróżniać co jest prawdą, a co kłamstwem. Potrafiła być skuteczna. Bardzo. Zniszczenia które poczyniła były znacznie większe niż to czego dokonała czarna zaraza a najgorsze było to że znacznie bardziej długotrwałe i trudne do wyplenienia.
Przykładem tchórzostwa i zakłamania czerwonej zarazy mogła być pewna jej „przygoda” z drobną biało-czerwoną roślinką. Próbowała ją zarazić, a jak się nie udało to po prostu ją zniszczyć. Jednak to okazało się dla niej niewykonalne. Okazało się bowiem, że ta mała, młoda jeszcze biało-czerwona roślinka, ma mnóstwo, bardzo oddanych sobie kolców, a do tego były twarde, odporne i całkiem żywotne. No więc gdy czerwona zaraza zaatakowała, to gdy już się wydawało, że zdusi tą małą zdarzyło się coś dziwnego i to ta mała dokopała mocno czerwonej zarazie. Niektórzy dopatrywali się w tym ręki Ogrodnika i kto wie? Przecież to On stworzył i tą Biało Czerwoną i kolce i wszystko inne.
No więc gdy przyszedł czas największej próby dla ogrodu wszystko zaczęło się właśnie w okolicach biało czerwonej. Pierwsza zaatakowała ją czarna zaraza, mocno, z całą swoja potęgą buty i nienawiści. Szybko postępowała naprzód. Ale mała biało-czerwona gdy została już zajęta w połowie, zdawało się że wzięła drugi oddech. Zaraza oddaliła się od swojego centrum, postępy stawały się mniejsze... Zaczęła się rodzić nadzieja. Jednak tak szybko jak się pojawiła tak szybko zgasła. Czerwona zaraza bezlitośnie zalała wolną jeszcze biało-czerwoną. Zdawało się, że roślinka zginie... Tymczasem czarna zaraza zaczęła się rozpełzać po reszcie ogrodu. Wydawać by się mogło że nic jej nie powstrzyma...
Tymczasem wokół tej małej, biało-czerwonej zaczęło dziać się coś dziwnego. Piękny krzew utworzony tak niedawno zmienił raptownie barwę z zielonej na szarą. Był co prawda mniejszy niż dotąd lecz stał się wyraźnie twardszy. Kolce jakby się wydłużyły i wyostrzyły ustawiając się jakby w szeregach. Wszystko bardzo się wzmocniło. Ogrodnik z wielkim zaciekawieniem patrzył na to co się dzieje. Był ciekaw jak daleko posunie się zmiana? Czy np. nie stanie się zdradliwy czy jadowity? NIE. Szary krzew pomimo zmiany koloru w dalszym ciągu wydawał piękne owoce. Jego szlachetność wprost kuła po oczach. Na nic starania czarnej zarazy. Krzew żył i starał się chronić umęczoną rozdartą pomiędzy dwie zarazy małą biało-czerwoną roślinkę. Ona zresztą również była twarda i wciąż się nie poddawała zarazie. Chociaż wciąż i wciąż zaraza pochłaniała kolejne gałęzie, listki i owoce na ich miejsce dzielnie wyrastały nowe. Z czasem, co było do przewidzenia zarazy zaczęły z sobą walczyć. To było do przewidzenia. Rośliny ze zdrowej części ogrodu zaczęły współpracować z czerwona zarazą. Nic w tym dziwnego. Była przecież kłamliwa. Z jednej strony dzielnie walczyła z czarną zarazą z drugiej, po cichu i podstępnie wyniszczała część ogrodu która już zdołała opanować. Było widać jakąś taką szczególną upartość w niszczeniu owoców krzewu obronnego. Zresztą było to charakterystyczne dla obu zaraz.
I tak walka trwała, aż w końcu nadszedł kres czarnej zarazy. Została ona wyparta niemal z całego ogrodu. Pozostały tu i ówdzie jakieś drobne ogniska ale generalnie w znacznej części ogrodu zapanował spokój i mogła się zacząć normalna zdrowa wegetacja.
Niestety, część ogrodu została pod panowaniem czerwonej zarazy. W tym i cała dzielna biało-czerwona roślinka...
Czerwona zaraza planowała, że zniszczy ją do cna jednak żywo miała w pamięci czyny szarego krzewu i zresztą postawę całej rośliny. Wkrótce zaraza zrozumiała że tej pary NIE DA SIĘ POKONAĆ. No po prostu się nie da. Jeśli uderzy wprost, reszta ogrodu może się zorientować co w sobie kryje i jaka jest naprawdę czerwona zaraza. Zaczęła więc powoli zatruwać szary krzew który na powrót stał się piękny i zielony. Było po nim widać wielką siłę wzrostu. Jurność i twardość dzięki przywiązaniu do korzeni mocno tkwiących w gruncie.
Dla czerwonej zarazy stało się jasne że wprost pokonać roślinki obronnej się nie da. Wymyśliła więc plan. Ale jaki! Oczywiście jak można się było spodziewać oparty na zabijaniu, niszczeniu, pogardzie i kłamstwie bo takie właśnie są owoce czerwonej zarazy. Z zewnątrz piękne a w środku śmierdzące i zgniłe.
Pewnego więc dnia, zaraza postanowiła odciąć roślinkę obronną od światła. Całkowicie. Tak by ta zwiędła i zniknęła w nicości. Okazało się to jednak nie takie proste. Tysiące młodych pędów pognało ku światłu przebijając czerwoną zasłonę. Zaraza nie mogła uczynić nic innego jak te młode pędy wyciąć i właśnie to uczyniła. Ścinała je bezwzględnie rzucając w błoto i czeluść dołów by tam zgniły lub nawróciły się i zaczęły służyć zarazie. Nic z tego. Nie zaczęły. Cierpiały mając jednak w sokach pamięć biało czerwonej roślinki której przyrzekły bronić. Zaraza ich nie pokonała. Jednak odniosła pozorny sukces. Odcięta oś światła roślina obronna więdła. Co prawda to tu to tam kwitły mocne zielone pędy mocno zakorzenione w ziemi. W gąszczu gałęzi zaraza ich nie widziała. Trwały więc dzielnie od czasu do czasu wydając piękny zdrowy owoc będący zaczątkiem nowej gałązki. Jednak światła nie było więc i wzrostu też nie.
W końcu coś pękło. Obumarł jeden z ważnych i najsilniejszy chyba organ czerwonej zarazy. Nie to by ja to jakoś poruszyło. Oczywiście, tu i tam odezwały się jęki i zawodzenia ale szybko znikły. Przecież tu wszystko było oszustwem i kłamstwem. Nad biało-czerwonym krzaczkiem i jego dzielnym zmarniałym obrońcom rozbłysło słońce przebijając się przez szczeliny zasłony. Krzew obronny natychmiast starał się zacząć wzrastać jednak... Czerwona zaraza zrobiła swoje. Okazało się że w międzyczasie odcięła prawie cały krzew od korzeni. Wraz z tym zanikała świadomość celu istnienia. Krzew tracił świadomość czym jest i jak ma istnieć. Pojedyncze małe zdrowe gałązki nie były w stanie obudzić w całym krzewie świadomość. Zwłaszcza jedna starała się dzielnie ale wkrótce zrozumiała że nie tędy droga. Zmarnieje i nic nie wskóra. Zdrowe gałązki zmieniły więc strategię. Zaczęły rodzic owoce. Mało ich było i owoce też były niewielkie. Powoli, bardzo powoli pojawiało się coraz więcej zdrowych gałązek. Lecz i zakażona, zakłamana, oszukana część krzewu obronnego działała. Niestety, to co skażone czerwoną zarazą jest wręcz niemożliwe do naprawienia. Powoduje to właśnie kłamliwość i podstępność zarazy. Przekonała krzew obronny że kwitnięcie, wesołe machanie listkami do słońca, prężenie się wśród innych krzewów to to czym się ma zajmować. I szczerze, całym sercem w to wierzył. Również otoczenie krzewu z czasem zaczęło przyjmować to jako fakt oczywisty.
Jednak... Zakłamanie ma to do siebie że w końcu musi ustąpić przed prawdą. Zasłona zaczęła rwać się coraz bardziej. W biało-czerwonym krzewie też coraz więcej gałązek budziło się z ponurego snu. Do światła w końcu rozbrzmiało wokół. Dzielny biało czerwony krzaczor zaczynał żyć.
Coś działo się również z krzewem obronnym. Tam również w końcu drobne, zdrowe gałązki zaczynały nabierać sił. Zaczęły pojawiać się szczególnie mocne, zdrowe pędy które po odrośnięciu opadały ku ziemi i zapuszczały własne korzonki by wzrastać bez trucizny pozostawionej w krzewie przez czerwoną zarazę. Niektóre z tych pędów oddzielały się od głównego krzewu tworząc nowe, zdrowe rośliny w których powracała pamięć i świadomość tego co jest ich głównym zadaniem. Jednak parę takich silnych pędów pozostało przy roślinie matce. Wierzyły że z czasem da się ją przywrócić do pełnej funkcjonalności.
Ogrodnik z wielką radością przyglądał się tym procesom. Tyle razy miał ogromna ochotę wkroczyć i zwalczyć zarazy ale … Dał słowo że więcej tego nie zrobi … Wolna wola ma działać już zawsze.
Czas mijał. Biało Czerwona roślinka rozwijała się całkiem nieźle chociaż trucizna i brak dobrych owoców powstrzymywały jej rozwój a na pewno mocno spowalniały tempo. Nie lepiej jednak działo się w roślince obronnej. Strategia zarazy okazała się nad wyraz skuteczna. Zakłamanie celu istnienia i sposobu dochodzenia do tego celu okazało się wielce skuteczne. Owszem, roślinka rodziła piękne młode owoce jednak nie miały one w sobie kompletu potrzebnych informacji. Stawały się zamknięte a stare zatrute gałęzie sączyły powoli jad nieprawdy w ich życiowe soki. Oczyszczanie rośliny zdawało się trwać wieki jednak ogrodnik obserwując swoją ulubiona roślinkę zawsze delikatnie się uśmiechał. Wiedział bowiem jak to się skończy a ponadto widział już w niej coraz więcej zielonych mocnych pędów. Roślina zaczynała błyszczeć. Jasnym stawało się, że wkrótce pojawią się piękne kwiaty a z nich wyrosną wspaniałe, nie zatrute jadem czerwonej zarazy owoce. Roślina znowu odetchnie wszystkimi listkami. Ten czas się zbliża a plama czerwonego jadu wypychana dzielnie z wielkich starych gałęzi zbierała się u dołu rośliny brunatniejąc w słońcu jak kałuża wysychającej krwi.
A Ogrodnik wciąż się uśmiecha...
Wilk Ojciec
Social Sharing: |