- Drukuj
- 22 cze 2017
- Harcmistrzowskie przemyślenia - na nowym tropie ?
- 4047 czytań
- 0 komentarzy
Hm. Jola Kreczmańska, wywołała ważny temat. Dziękuję!
Tekst jest napisany bardzo emocjonalnie i wypełniony empatią po brzegi. Piękna gawęda na ognisko. W gronie instruktorskim warto na problem „uchodźców” spojrzeć także z nieco innego punktu widzenia – bardziej pragmatycznie i programowo. Użyłem cudzysłowu bo to sprawa znacznie szersza, a wojna i uchodźcy są tylko jej przejawem.
Tu chodzi o to, że w na południe od Europy istnieje ogromny obszar naszej planety gdzie żyją miliony ludzi pozbawionych jakichkolwiek perspektyw życiowych w naszym, europejskim tego słowa znaczeniu. Problem w tym, że ta dysproporcja stale rośnie, a oni mając jednak dostęp do telewizji i Internetu widzą jak się żyje na północy i też by tak chcieli. Niestety stosunki społeczne jakie tam panują (mając świadomość, że to duże uproszczenie, nazwałbym je feudalnymi) nie pozwalają im wyrwać się z biedy i beznadziejności. Trudno nawet powiedzieć, że to biedny region świata. Przepych i bogactwo będące udziałem nielicznych, uprzywilejowanych , które nawet jak na nasze północne standardy są szokujące, sąsiaduje tam z niewyobrażalną biedą milionów ludzi. Stąd fanatyzmy, rewolucje, wojny, rzezie, gwałty i krew . Dopóki te stosunki nie zmienią swojego charakteru, dla nich wszystkich najprostszym sposobem poprawienia swojego losu i uzyskania szans cywilizacyjnych jest ucieczka do Europy. To co dziś obserwujemy to nie jest jeszcze apogeum tego zjawiska. Będzie gorzej, znacznie gorzej, aż nastąpi katastrofa na skalę globalną. Chyba że…
Mój przyjaciel hm. Krzysztof Stanowski twierdzi, że ostatnią w historii harcerstwa, naprawdę doniosłą inicjatywą, „w której harcerze stanęli w pierwszym szeregu spraw dla Polski najważniejszych” był KOR (1976) i późniejsze działania w obronie robotników i ich rodzin represjonowanych przez komunę. Kto mógł wtedy przypuszczać, że te płynące z głębi serca i z Prawa Harcerskiego, proste w gruncie rzeczy działania, w imię solidarności z krzywdzonymi, zaowocują później ruchem „Solidarność” , a następnie zrzuceniem jarzma sowieckiej okupacji jaką był PRL i doprowadzą nas do Wolnej Polski. A jednak ten i inne, podobne małe kamyczki wyzwoliły lawinę, która zmieniła oblicze „tej ziemi”.
Dziś stoimy przed jeszcze większym wyzwaniem. Trudno je podjąć? Trudno! Nie przeczę. Ale może spróbujmy sobie dziś wyobrazić jakie mogłyby być tego owoce w przyszłości gdybyśmy się z nim w podobny sposób zmierzyli. Stawka jest większa niż wtedy. Bo, pomijając czysto ludzki wymiar indywidualnej pomocy potrzebującym, nie chodzi tylko o nasze narodowe interesy. Chodzi o cywilizację europejską, o tożsamość chrześcijańską, a być może także o pokój na świecie.
W obu przypadkach sytuacja jest trochę podobna. Są ludzie, ktorzy naprawdę potrzebuje pomocy. Z drugiej strony rządowa propaganda zarówno wtedy jak i dziś przedstawia ich jako bandytów/terrorystów i nierobów/zainteresowanych jedynie socjalem. Ale na tym podobieństwa się kończą. Obecna sytuacja jest znacznie trudniejsza do rozeznania i naprawienia.
Z jednej bowiem strony rycerska postawa musi rezonować odruchem serca, który każe stanąć po stronie słabszego i krzywdzonego. Chrześcijańskie przykazanie miłości bliźniego zachęca aby głodnego nakarmić, spragnionego napoić, wędrowca przyjąć pod swój dach. Obrazy z Aleppo nie pozostawiają żadnej wątpliwości. Bezmiar nieszczęścia jest ogromny. Jola bardzo dobrze nakreśliła ten punkt widzenia.
Z drugiej strony trzeba zachować czujność. Żyjemy w czasach kiedy nic nie jest oczywiste tak jak było jeszcze w 1976 roku.
Na łodziach zmierzających do Europy, w europejskich obozach i na drogach widać głównie młodych mężczyzn w wieku 20-30 lat. Dlaczego oni nie bronią swoich domów i rodzin tylko uchodzą do Europy? A gdzie są starcy, kobiety i dzieci? Zostali na miejscu? Czy nie jest tak, że faktyczne ofiary wojny koczują w tymczasowych obozach dla uchodźców – w bezpiecznej odległości ale jednak w bezpośredniej bliskości zruinowanych domów? Ci ludzie nie mają nic, bo wszystko stracili. Nie stać ich na zapłatę kilkuset dolarów na głowę za przemyt do Europy. W Europie są przede wszystkim ci, którzy to traktują jako swoistego rodzaju inwestycję.
To co widzimy w terytorium Europy zupełnie nie pasuje do naszych dotychczasowych wyobrażeń o ofiarach wojny. Może więc nie mamy do czynienia z uchodźcami tylko z kolejną w dziejach ludzkości wędrówką ludów w poszukiwaniu lepszego życia. Zgoda . Taka motywacja mieści się w mojej wrażliwości. Rozumiem konieczność pewnych procesów historycznych. Tylko wolałbym aby ci, którzy szukają lepszego życia nie zasłaniali się wojną tylko jasno stawiali sprawę. Mamy dość nędzy, niewolnictwa i feudalnych zależności. Oferujemy uczciwą pracę w zamian za szansę na godne i lepsze życie. Uszanujemy zasady Waszej cywilizacji dzięki, którym Wy te szanse dziś macie. Będziemy wspólnie budować nowy lepszy świat w oparciu o wartości jakie legły u jego fundamentów. Takie podejście prezentują np. migranci z Dalekiego Wschodu. To też inna – można powiedzieć - egzotyczna dla nas kultura. A jednak można.
Tymczasem, jak pokazują przykłady krajów, które już wcześniej szeroko otworzyły swoje granice dla imigrantów ekonomicznych z Bliskiego Wschodu, w większości nie ma takiej motywacji. Jest przeświadczenie, że biały chrześcijanin ma harować, żeby wyznawca Allacha mógł przeżyć całe życie na zasiłku opływając w dostatki na jakie nie miałby szans u siebie nawet ciężko pracując. Ci ludzie nie chcą pracować, nie chcą się asymilować i przyjąć naszych wartości na jakich zbudowany jest ten lepszy świat, do którego tak prą . Oni chcą tu zaprowadzić swoje feudalne prawa i ten świat zniszczyć, a z nas uczynić niewolników. Nie używam tu argumentu o zakonspirowanych w masie uchodźców terrorystach islamskich i bojówkarzach kalifatu. To jest problem marginalny i przy odrobinie determinacji łatwy do rozwiązania. Mówię o nieokiełznanym żywiole, który tworzą miliony ludzi. Nie dlatego, że zostali do tego wyszkoleni lecz z powodu przekonań, które leżą u podstaw ich widzenia świata. Już dziś w Szwecji, w Wielkiej Brytanii, we Francji są osiedla, dzielnice miast i miejscowości, które de facto nie podlegają jurysdykcji tych państw mimo, że żyją z wypłacanych przez nie zasiłków. Tam obowiązuje prawo szariatu i zasady współżycia, które jeśli się rozleją na okolicę, sprawią, że te państwa staną się za kilkadziesiąt lat pustyniami przeniesionymi w czasie do średniowiecza.
Zupełnie poważnie obawiam się, że tego rodzaju napięcia społeczne staną się, tu w Europie, doskonałą pożywką dla różnej maści politykierów i kandydatów na tyranów i że to wszystko doprowadzi Europę do kolejnego holocaustu tylko, że na znacznie większą skalę. Przy czym nie do końca wiadomo, kto będzie oprawcą, a kto ofiarą. Co zresztą nie ma większego znaczenia bo ”ostateczne rozwiązanie” tej sytuacji przyniesie jednej stronie utratę życia i zagładę fizyczną , a drugiej utratę człowieczeństwa i moralną zagładę cywilizacji. Nie chciałbym żyć w świecie który się z tej zagłady wyłoni i nie życzę tego nikomu.
Czy ja mam prawo się tego obwiać? I żeby było jasne. Nie jest to obawa o mnie samego. Ale o moje - nasze dzieci, o nasze wartości i o naszą wolność. Otóż mam to prawo! Mało tego! Mam obowiązek położyć te obawy na szali wagi po przeciwnej stronie do chrześcijańskiego nakazu miłości.
Jako harcerz, stale zastanawiam się jaką postawę wobec współczesnych „uchodźców” przyjąłby mój mistrz Jezus Chrystus. Wiem to, bo mam tego liczne przykłady w Ewangelii. Gdyby On spotkał na swej drodze bosego i poranionego uchodźcę oddałby mu swoje sandały, nakarmiłby go, zaprosił do siebie i jeszcze uzdrowił. Gdyby ten uchodźca zażądał od Niego jeszcze płaszcza, oddałby mu i płaszcz. Gdyby ten uderzył go w twarz, Jezus nadstawiłby drugi policzek. To oczywiste. To jest ideał chrześcijańskiej postawy, do której wszyscy, zobowiązani Przyrzeczeniem Harcerskim, powinniśmy dążyć. Czy ja bym tak potrafił? Bardzo bym chciał ale na dzień dzisiejszy, tak po ludzku wiem, że ja sam pewnej granicy nie potrafił bym jeszcze przekroczyć. Nie mogę więc wymagać, by przekraczali ją inni.
Widząc ludzkie nieszczęście i mając konkretnego, bezradnego człowieka przed sobą, pomógłbym mu nie szczędząc swojego czasu ani pieniędzy. Gdybym był człowiekiem samotnym, a przed sobą miał rodzinę, która uciekła z piekła i nie ma nic, pewnie oddałbym im ostatni kawałek chleba i wziął ich pod swój dach. Ale ja nie jestem człowiekiem samotnym. Jestem ojcem rodziny, muszę zadbać o jej bezpieczeństwo i o jej byt. Muszę okazać się odpowiedzialnym także, a raczej, przede wszystkim, za nich. Musiałbym więc kalkulować granice pomocy, na którą mnie jeszcze stać bez narażania swoich bliskich. Na pewno zaś nie pozwoliłbym gwałcić mojej córki, upokarzać żony ani bezcześcić wartości i symboli jakie mnie samego ukonstytuowały. Broniłbym tego wszystkiego wszelkimi możliwymi sposobami. Myślę, że mój Mistrz dając mi wolną wolę, wie iż tym samym skazuje mnie na ból dokonywania wyborów, które nie zawsze będą w pełni naśladowały Jego postawę. Bo On był i jest kimś innym niż ja . Będąc na ziemi miał inne możliwości i inne obowiązki. Nie wiem czy umiałbym postępować identycznie jak On ale potrafię sobie wyobrazić, że w jakimś moralnym uniesieniu byłbym jeszcze zdolny nadstawić swój własny policzek. Nie mogę jednak swoimi własnymi wyborami zmuszać do tego osoby, za które jestem odpowiedzialny. Tyle w wymiarze indywidualnym.
Jako harcmistrz i obywatel Rzeczpospolitej muszę brać pod uwagę także aspekt społeczny, patrzeć w przyszłość i troszczyć się o naszą wspólnotę. Kiedy więc kładę na szali wagi swoją harcmistrzowską podkładkę i związaną z nią odpowiedzialność, przechyla się ona w stronę ostrożności.
Chciałbym znać odpowiedź jakiej udzieliłby Chrystus uczonym w piśmie gdyby ci go zapytali czy wpuścić do Jerozolimy tysiące młodych mężczyzn, którzy przybyli pod jej mury jako nędzarze i żebracy ale w istocie mają się za istoty uprzywilejowane przez swego proroka, uznają się za lepszych - takich, którym mieszkańcy miasta powinni służyć, a nawet oddać im swoje mienie, żony i córki. Na ile znam Ewangelię, to jej tam nie znajdę. Ale mogę szukać wskazówki choćby poprzez analogię do innych sytuacji. Jak choćby takiej – oddajcie co jest cesarskie cesarzowi, a co boskie Bogu.
Inaczej jest gdy decyduje się wyłącznie za siebie, a inaczej gdy za innych lub nawet za całe miasto. W pierwszym przypadku powinien się bez reszty oddać Bogu i bliźnim, w drugim, gdy moje decyzje mają szersze konsekwencje – powinienem zdać się na państwo czyli brać pod uwagę głos wyrażony przez wspólnotę.
Na gruncie teorii cnót. Gdybym kierował się wyłącznie cnotą męstwa byłbym zwolennikiem otwarcia granic. Ale kierując się roztropnością i umiarkowaniem muszę brać pod uwagę szerszy kontekst. Wymaga tego sprawiedliwość, bo oddać każdemu co mu się należy, oznacza obowiązek rozsądzenia nie tylko prawa przybyszów ale także praw gospodarzy. Sam osobiście jestem gotów podzielić się swoim dobrobytem. Nie muszę mieć ciepłej wody w kranie ani zmywarki. Ale nie oddam swojej wolności i nie zrezygnuję z bezpieczeństwa moich bliskich. Jako obywatel, doceniam owoce jakie rodzą się zwykle na styku kultur ale nie zamknę oczu na niebezpieczeństwa jakie się w tych miejscach pojawiają, zwłaszcza w gdy jedna z tych napływowych kultur pragnie zapanować nad moją.
Tak więc jako harcerz, jako harcmistrz i jako obywatel czuję się jak rozdarta sosna. Stoję w rozkroku nad powinnościami ludzkimi, instruktorskimi i obywatelskimi, które w tym przypadku nie są ze sobą zbieżne. Jakiego bym nie dokonał wyboru – nie będę z siebie w pełni zadowolony. Zapewne, podobnie odczuwa to większość instruktorów. I to różni naszą obecną sytuację od sytuacji w jakiej znaleźli się godni podziwu harcerze w 1976 roku.
Czy harcerstwo stać w tej sytuacji na jakiś spójny i jednoznacznie ukierunkowany program działania? Z drugiej strony, czy wolno nam być biernymi w obliczu problemu, który targa naszymi sumieniami i tak czy owak, w istotny sposób zmieni porządek świata?
Europa jest potężna i bogata. Stać ją na działania, które zmienią feudalne stosunki społeczne na Bliskim Wschodzie w system dający wszystkim równe szanse. To tylko kwestia nakładów. Tym bardziej, że Europa, a zwłaszcza kraje takie jak Francja, Anglia, Hiszpania i Niemcy mają zobowiązania wobec Afryki i Bliskiego Wschodu. To one przez lata wykorzystywały swoje kolonie i doprowadziły je do stanu z jakim dziś mamy do czynienia. Ale możemy być pewni, że współcześni politycy nie kiwną palcem żeby wziąć się za realne rozwiązanie tego problemu bo utraciliby swoją popularność, a co za tym idzie - również władzę. Zblazowana dobrobytem większość Europejczyków nie zrezygnuje z ciepłej wody w kranach i ze swojego socjalu. Podlizujący się im politycy będą więc szukać rozwiązań pozornych – tzn. takich które zagłuszą głos sumienia ale nie będą wiele kosztować i niczego nie załatwią. Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach może sobie wyobrazić decyzję polskiego rządu aby środki przeznaczone na 500+ skierować w całości na odbudowę Aleppo i przebudowę ich życia? Tak – mam na myśli całe 20 miliardów złotych, a nie grę pozorów w postaci kilkudziesięciu milionów. To my obywatele, którzy chcą realnie pomóc potrzebującym i uniknąć groźby kolejnego holocaustu musimy się za to zabrać. Może na początek na małą skalę. „Ot skramniutko, na własną miarkę, majstrujmy coś - chociażby arkę” - jak śpiewał wieszcz. Czyli róbmy swoje nie oglądając się na polityków i zakłamane rządy zarówno te z lewa, jak i prawa. Oni kalkulują co najwyżej w perspektywie dwóch kadencji na przód i nie zrobią nic co by zachwiało ich władzą. My, choć mamy znacznie mniejsze możliwości, możemy patrzeć dalej. Tak jak robili swoje i tak jak daleko patrzyli harcerze angażujący się w pomoc robotnikom w PRL.
Jak konkretnie możemy pomóc i jednocześnie zachować postulowaną ostrożność? I nie chodzi mi o doraźną humanitarną pomoc faktycznym uchodźcom. To jest sprawa oczywista i mam nadzieję, że każdy instruktor harcerski już to zrobił za pośrednictwem wyspecjalizowanych fundacji. Mam na myśli pomoc długofalową ukierunkowaną na przyczyny zjawiska.. Może my harcerze zrzucimy się i odbudujemy jakąś szkołę w Aleppo czy w innym zniszczonym wojną miejscu, a potem zadbamy aby dzieci, które się w niej będą uczyć, mogły tam, na miejscu, mieć swoją szansę życiową i chciały ją wykorzystać nie tylko dla siebie ale także dla swych bliźnich, z którymi dzielą ten kawałek planety. Zróbmy to do czego jesteśmy powołani. Naprawiajmy świat poprzez wychowanie młodych ludzi. Taki pomysł. Jeden z wielu możliwych i na pewno nie odkrywczy. Takie rzeczy już robią inni. Wystarczy się przyłączyć albo podjąć podobne, własne działania. Potrzeby są ogromne. Kto wie jak to się z czasem rozwinie i co z tego wyniknie. A nóż nauczymy się żyć w symbiozie i za kilkadziesiąt lat, te dwa, dziś tak odmienne światy, będą umiały lepiej ze sobą współpracować zamiast snuć mrzonki o podbojach, zemstach i nawracaniu niewiernych. Mówiąc my harcerze, mam na myśli cały nasz ruch - nas wszystkich polskich skautów bez względu na organizację. „Harcerz w każdym widzi bliźniego a za brata uważa każdego innego harcerza”. Może dodatkowo to nas do siebie zbliży i nauczy nie tylko służyć bliźniemu ale też czuć się braćmi w tej służbie.
Ktoś powie, że to naiwne. Tak! Naiwne. Ale coś mi się wydaje, że z takiej naiwnej, prostej postawy najbardziej ucieszyłby się mój Nauczyciel. W taki sposób ja odczytuję Prawo Harcerskie w odniesieniu do obecnej sytuacji. Wiem też, bo to byli moi nie wiele starsi koledzy, że tak samo odczytywali je przywołani na wstępie harcerze z lat 70-tych. Oni tylko wozili paczki i pieniądze do potrzebujących. A ile to zmieniło!
hm. Marek Gajdziński
Social Sharing: |