- Drukuj
- 06 lut 2020
- Harcmistrzowskie przemyślenia - na nowym tropie ?
- 5944 czytań
- 0 komentarzy
O moim harcerstwie, Bi Pi, Małkowskim i ostatnim Zjeździe Nadzwyczajnym.
Za oknem cudna zima. W tle sączy się moja ulubiona muzyka, która nastraja mnie sentymentalnie i melancholijnie. Przeczytałem kolejny tekst o harcerstwie, z serii: ”nowoczesne jest lepsze od starego, a największym złem w ZHP są konserwatyści i zwolennicy Bi-Pi i Małkowskiego”. Jestem zdumiony, chociaż nie zaskoczony, jak bardzo część instruktorów chce uczynić z ZHP organizację o jednoznacznym lewicowym wizerunku.
Z wysokości 1000m, w oddali od zgiełku i miejskiego hałasu, w końcu mam chwilę żeby napisać to, co już dawno mnie nurtuje i nie daje spokoju.
Końcówka roku w harcerstwie była dla mnie bardzo mocna i ekscytująca. Najpierw konferencja o BI-PI, ważna, poruszająca ciekawe tematy, później zaś Nadzwyczajny Zjazd ZHP.
Oba te wydarzenia dały mi sporo przemyśleń i refleksji.
Moje harcerstwo.
Od ponad dwóch lat myślę o tym, co ja jeszcze robię w harcerskim mundurze. A wszystko, tak naprawdę, sprowadza się do pytania: Czy to jest jeszcze moje harcerstwo?
Ale zacznijmy od początku.
Jest wrzesień 1981 roku, właśnie wróciłem z Centralnej Akcji Szkoleniowej ZHP z mocnym postanowieniem założenia swojej drużyny starszoharcerskiej. Dziś wiem, że poza ogromną motywacją, zainspirowany kapitalnym czasem spędzonym na CAS – ie w Trzech Morgach, nie miałem pojęcia, za co się biorę. Tym bardziej nie przypuszczałem, że ta przygoda potrwa 12 lat i da mi nieprawdopodobną radość, satysfakcję i mnóstwo przyjaciół, jak się teraz okazuje na całe życie. To dla mnie kolejny namacalny dowód i potwierdzenie tego, jak genialnym ruchem jest harcerstwo i jak wiele pozytywnego może zrobić z naszym życiem.
Andrzej Małkowski, Baden-Powell i moja harcerska tożsamość.
Moje pierwsze spotkanie z Andrzejem Małkowskim poprzez karty książki Aleksandra Kamińskiego o Andrzeju Małkowskim, spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Ten facet mnie zakręcił na maksa. Co chcę robić, do czego dążyć, jak żyć. Znacznie później trafiły do mnie “Wskazówki dla Skautmistrzów” jeszcze w wersji odbitej na ksero. Tu znalazłem jeden z moich ulubionych tekstów Bi Pi :
„Tu zatem podaję parę rzeczy, którymi skauting nie jest: Nie jest skauting organizacją dobroczynności dla osób z towarzystwa, prowadzoną dla dobra biednych dzieci. Nie jest szkołą z ograniczonym programem i przepisami egzaminów. Nie jest brygadą oficerów i żołnierzy mającą na celu wymusztrowanie dzielności w chłopcach i w dziewczętach. Nie jest agencją posłańców dla wygody publiczności. Nie jest wystawą, na której osiąga się powierzchowne wyniki przy pomocy zapłaty w postaci odznak honorowych, medali itp. To wszystko dotyczy strony zewnętrznej, podczas gdy wychowanie skautowe buduje się całe od wewnątrz”.
Tak powoli - krok po kroku, rosła i budowała się moja harcerska tożsamość. To wtedy po raz pierwszy okazało się, że jak myślisz o harcerstwie i traktujesz je bardzo poważnie, to harcerstwo może być niebezpieczne. Wtedy, w latach 80-tych takie myślenie i traktowanie harcerstwa było niebezpieczne dla państwa. Jednym z najcenniejszych efektów wyrastania w harcerstwie było dawanie młodym ludziom wzorca człowieka odważnego, honorowego, prawego, zaradnego, gotowego wziąć odpowiedzialność za siebie i za innych. Taki człowiek, obywatel, jest niewygodny, trudniej nim manipulować, sterować, zazwyczaj nie godzi się na zło, krzywdzenie innych. Takie efekty osiągało harcerstwo poprzez konsekwentne stosowanie metody harcerskiej i pracę z Prawem Harcerskim, a właściwie to z całym HSW. Wszędzie, gdzie pojawiali się harcerze można było dostrzec różnice w zachowaniu, sposobie bycia, postawie. Taki efekt był możliwy do osiągniecia dzięki wyrastaniu w świetnych drużynach, z dobrymi drużynowymi, na obozach, gdzie nie dawano uczestnikom nic gotowego, a służba dla innych była chlebem powszednim.
Moje harcerstwo.
Tam narodziło się moje harcerstwo. Podsycane i inspirowane przez instruktorów z kręgu instruktorskiego "Widnokręgi" - jednego z najświetniejszych środowisk instruktorskich, jakie spotkałem.
Harcerstwo głębokie, refleksyjne, motywujące do bycia lepszym, przekraczające granice niemożności. Harcerstwo w którym, Honor, Bóg, Ojczyzna, wierność idei, lojalność wobec rodziny i przyjaciół stanowi samo sedno.
Minęło ponad 30 lat, a moja wizja harcerstwa jest wciąż taka sama. Ta wizja sprawiła kiedyś, że stałem się wrogiem ustroju, państwa, obiektem niepożądanym w ówczesnej Polsce. Dziś ta wizja, która wciąż we mnie jest, sytuuje mnie, zdaniem niektórych, w kręgu prawicy niereformowalnej, nietolerancyjnej, zaściankowej. Nie płaczę z tego powodu. Jeśli jestem czegoś pewien to tego, że warto, by każde działanie w harcerstwie miało sens wychowawczy, niezależnie od tego, jaką łatkę za to ktoś mi przypnie. To dlatego, po latach, wróciłem do harcerstwa, bo ono w swojej warstwie duchowej, aksjologicznej, daje mi motywację do pracy nad sobą i przekraczania granic swojej niemożności. Sprawia, że nie tylko my stajemy się lepsi ale lepszy staje się też świat wokół nas.
Często słyszę, że harcerstwo daje kompetencje, umiejętności, wiedzę itp. Choć harcerstwo i to daje, to samo to może dać także szkoła, klub, lub kółko zainteresowań. Dla mnie najważniejsze, co dajemy w harcerstwie to wskazówki, jak być dobrym człowiekiem. Harcerstwo to miejsce, gdzie przychodzący do nas dzieciak dostaje często to, czego nie ma w swoim codziennym życiu. To swoje miejsce na ziemi, to radość bycia akceptowanym i lubianym. Tu często znajduje ciepło i miłość, której mu brakuje w domu rodzinnym. Tu dostaje informacje, że jest kimś, że ma swoje talenty, zalety, że może coś w życiu osiągnąć. Tu jego charakter podlega szlifom i wzmacnia się. To ta siła i energia sprawiają, że w rzeczywistości osiągamy coś w życiu.
Żeby tak się jednak stało, musi ten młody człowiek mieć szczęście. Musi trafić na dobrego drużynowego, takiego, co to wie, umie i potrafi. Takiego, co zamiast mówić, jak być kimś, sam to robi. Drużynowego, który prowadzi, jest wodzem, starszym bratem, przyjacielem, przewodnikiem. Nie jest liderem, coachem, przełożonym. Drużynowego, który rozumie że ruch, do którego należy kieruje się określonymi wartościami i celami a Prawo i Przyrzeczenie to nie krótki tekst do wyrecytowanie gdzieś na sali gimnastycznej, tylko coś, czym się żyje. Jakikolwiek kodeks wartości ma sens tylko wtedy, kiedy jego deklaratywność wcielana jest w życie. To dzięki temu można przezwyciężać kryzysy i katastrofy, a potem wracać na dobry kurs. O dziwo, to działa również wtedy, kiedy jesteśmy już dużo starsi, mamy swoje rodziny, własne firmy, pełnimy nieraz ważne funkcje. Bo harcerstwo, tak jak i cały skauting, wywodzi się z nurtu chrześcijańskiego. A jednym z najważniejszych przesłań chrześcijaństwa jest miłość, bliźniego i siebie samego. Bo to jest religia, filozofia, dzięki której mamy prawo do pomyłek, błędów, grzechów. Mamy też prawo do ponownego spróbowania, do podnoszenia się po klęskach, bo to nas buduje, zgodnie z dewizą: Per aspera ad astra. Bo to też stawianie sobie pytań o to co nienamacalne i niewymierne. To sięganie gdzieś głębiej, pod powierzchnię.
Gdyż w harcerstwie nie najważniejsze są funkcje, zaszczyty, ordery, regulaminy, ale to, co z niego wynosimy w sferze duchowej. Bo to ona ma wpływ na całą resztę – na to, jak rozwijamy swój intelekt, jak dbamy o swoje zdrowie, kondycję i społeczność w której żyjemy. Miernikiem jest to, co w efekcie w życiu osiągamy i to, kim jako ludzie jesteśmy. To dzieje się poprzez tych, których spotykamy, z którymi się przyjaźnimy , budujemy więzi. To przez nich, ale i dla nich, wciąż jeszcze noszę ten mundur.
To nie moje harcerstwo.
Harcerstwo płytkie, bezideowe, kolorowo opakowane, choć bez treści dla "fanu", bez wartości - nie jest moim harcerstwem. Nie jest moim harcerstwem harcerstwo bez Boga, bo na tym przekonaniu cały mój świat stoi. To sobie uzmysłowiłem mocno na konferencji.
W sprawie Boga kompromisu zawierać nie chcę, bo sprzeniewierzyłbym się samemu sobie. To nie oznacza, że odbieram innym prawo do poszukiwań, wątpienia, innej wiary i że nie chcę wspólnie z nimi budować mojego harcerstwa. Nie mogę jednak zaakceptować filozofii aktywnie walczącej z tym, co stanowi fundament mojego świata, mojej tożsamości, moim zdaniem też harcerstwa.
Nie mogę zaakceptować prób zmiany mojego harcerstwa na harcerstwo oparte na ideologii i filozofii antychrześcijańskiej, zwalczającej wiarę, mnie i moje przekonania w imię niby - tolerancji. To moja granica kompromisu.
Fałszywy obraz harcerstwa i zjawisk w nim zachodzących.
Od wielu miesięcy w ZHP obserwuję nasilającą się kampanię stygmatyzującą „tych co od Bi Pi, tradycji lub co wierzą w Boga”, która próbuje zdyskredytować życie oparte na wyzwaniach i wartościach, bo “wyluzowane harcerstwo” jest nowoczesne i fajne. Tych myślących inaczej. To nasilające się ataki części lewicujących instruktorów powtarzających często argumenty, jakie padają w dyskusjach politycznych, pokazują zdeterminowanie tego środowiska do uczynienia z ZHP organizacji zdecydowanie lewicowej. Szkoda, bo dotychczas wydawało się, że w ZHP można będzie zachować i dość mocno podkreślać odporność tej organizacji na agitację polityczną, a ludzie o różnym światopoglądzie są w stanie mieć wspólne widzenie na to, czym harcerstwo powinno być. Dziś widać, że to się nie udaje, że z premedytacją dzieli się instruktorów harcerskich budując stereotypy i stawiając znak równości między poważnym podejściem do życia a konserwatyzmem, oraz między nowoczesnością a wyluzowaniem. To tworzenie narracji, że wartości są domeną przeszłości, choć na szczęście i dla tak wielu młodych ludzi są ważne. Narracja, w stylu, że starzy są nienowocześni, staroświeccy, nie ogarniają współczesnego świata, i że tylko oni chcą nawiązywać do tradycji i do skautingu w wydaniu Bi Pi jest fałszywa i mocno krzywdząca. Ta kampania budzi mój smutek, bo po pierwsze próbuje dokonać podziału na młodych i starych. ( młodzi to Ci nowocześni , światli, a starzy to Ci od Bi Pi co nie ogarniają ). Po drugie jest dość prymitywną manipulacją, nie tylko nie mającą odzwierciedlenia w faktach, ale na dodatek mocno dzielącą środowisko. Po trzecie to próba zbudowania przekonania, że myśl Bi Pi jest przestarzała i nie przystaje do obecnych czasów, więc trzeba zmieniać: metodę, HSW, instrumenty metodyczne.
Nowoczesność czy ściema.
Tu właśnie rodzi się pytanie, co to jest nowoczesność. Jeśli nowoczesność to zamiana mundurów, zielonych na białe z czerwonymi krawatami , lub piaskowe albo ich brak – to to już było i nie ma nic wspólnego z nowoczesnością. Od zmiany opakowania cukierek nie będzie lepiej smakował. Chociaż na starcie możemy się dać nabrać na promocyjną ściemę .
Nowomowa korporacyjna nie ma też nic wspólnego z nowoczesnością a udowadnianie na siłę, że lider brzmi lepiej niż drużynowy, coach lepiej niż instruktor jest śmieszne i niepoważne. Świadczy o nowoczesności trącącej myszką - takiej która weszła ćwierć wieku temu nazewnictwem bez zrozumienia trendów w awangardzie dzisiejszego świata. Cele wychowawcze, umiejętności i nasze oczekiwania są od dawna zapisane w naszych podstawach wychowawczych oraz, statucie i nie potrzeba do nich mapy kompetencji, bo zamiast tego robi się „mapę niekompetencji”. Warsztaty i przeprowadzanie zajęć przez uczestników kursu podnoszącego umiejętności to żadne etiudy (to nowinka znaleziona w ostatnich projektach standardów) ani inne wynalazki, tylko nasze normalne zajęcia kursowe robione od lat z dobrym skutkiem. To jakby toporne odkrywanie rzeczy dawno odkrytych bez zrozumienia ich sensu.
Budowanie tezy, że jak zmienimy nazwy instrumentów i dołożymy inne to w drużynach będzie super wychowanie, przypomina raczej próbę zamiany kierownicy w samochodzie i pozostawienie dalej tego samego słabego kierowcy z wiarą, że teraz już potrafi. W dodatku zastąpienie prostej automatycznej skrzyni biegów wymysłem z wieloma guzikami i przekładkami napawa dużym niepokojem o to czy nie zepsujemy jazdy tam, gdzie ona dotąd szła dobrze. Wprowadzanie zmian wymaga nie tylko doświadczenia ale i odpowiedzialności. Wymaga też odwagi - ale nie odwagi polegającej na uporczywym mówieniu “a ja chcę właśnie tak, a ja i tak zrobię swoje bo mogę” tylko odwagi polegającej na stanięciu twarzą w twarz z tak wieloma negatywnymi opiniami o nowych projektach dziesiątek instruktorów, na dostrzeganiu decyzji tych dojrzałych instruktorów którzy wycofali się z chęci eksperymentowania na własnej drużynie. Lifting błędów nie zastąpi powiedzenia stop a strach przed sprawdzeniem działania innych rozwiązań może sugerować że filary na których chce się wprowadzać zmiany są słabe. Nowoczesność to nie catering na obozie, foodtrucki na zlocie i dmuchawce, latawce, wiatr.
Nie są też synonimem nowoczesności samochody służbowe, super komputery , komóry, latanie samolotami i nieefektywne zarządzanie niespotykaną dotąd pulą pieniędzy na harcerstwo. Tak się nie robi nie tylko w harcerstwie. Tak się nie robi w żadnej nowoczesnej firmie, która staje się liderem. Organizacja powinna wspierać ruch, dawać mu siłę i wzorce. Nowoczesność to otwarta myśl, idea z rozmachem wcielana w życie, awangardowe podejście do problemów otaczającego świata.
Opakowanie jest ważne o ile w środku coś naprawdę jest.. Sformułowania “kolorowy skauting” i “wyluzowane harcerstwo” jeśli pokazują kierunek w którym ZHP chce iść to mam obawy o naszą przyszłość.
Taka nowoczesność to korporacyjna ściema.
Prawdziwa nowoczesność
Dziś nowoczesność to znalezienie sposobu na wyrwanie dzieciaków z cyfrowego świata, pokazanie jakim cudem jest przyroda i że warto ją chronić, nie poprzez przyjęcie kolejnych dokumentów i polityk, tylko przestrzegając prawa harcerskiego i życie nim na co dzień.
Dziś nowoczesność to zorganizowanie puszczańskiego obozu, wyeliminowanie plastiku, zbilansowane zdrowe jedzenie, ochrona świata i aktywne przeciwstawianie się tym którzy go niszczą. Dziś nowoczesność to nauczenie harcerzy dbania o swój rozwój duchowy, wyciszenie, szukanie sensu życia i sensu własnych działań.
Dziś nowoczesność to nawiązywanie prawdziwych relacji, nie tych wirtualnych. Coraz częściej nowoczesność to szacunek dla starszych, w tym do Mamy, Taty czy Dziadka. Dziś nowoczesność to wierność własnym przekonaniom i umiejętność ich bronienia, zamiast pędzenia w nurcie pustej bylejakości.
Dziś nowoczesność to uczenie młodych ludzi jak korzystać mądrze i racjonalnie z techniki, by ich nie zniewoliła, odebrała zdolność do samodzielnego życia, by nie stała się nowym bożkiem stwarzającym iluzję prawdziwego świata.
W końcu dziś nowoczesność to rozsmakowanie w odkrywaniu świata - ale nie tylko za pieniądze z dofinansowania, lecz też, a może przede wszystkim, za te zarobione przez siebie przy samodzielnym przejściu przez cały proces planowania i realizacji.
Takiego nowoczesnego harcerstwa chciałbym, w takie wierzę.
Nadzwyczajny zjazd i ZHP dzisiaj.
Niestety, takim moim harcerstwem dzisiaj nie jest to promowane obecnie w ZHP. Ostatnie pokłady wiary straciłem podczas niedawnego Zjazdu Nadzwyczajnego. Są tacy którzy piszą, że to było zwycięstwo demokracji i obecnej Głównej Kwatery, która się obroniła bo źli ludzie (komendanci Chorągwi, CKR) zainspirowani przez środowiska konserwatywne, prawicowe, spoza ZHP chcieli ją pozbawić władzy.
Zastanawiam się po co ktoś tworzy takie fałszywe tezy, które budzą tylko niesmak i wrażenie, że ktoś takimi absurdami chce coś przykryć, schować. Dla mnie to był smutny Zjazd, który pokazał, że przynależność do grupy a czasem obojętność, lub wspólne interesy mogą przesłonić obraz i pozwolić na to żebyśmy stracili poczucie przyzwoitości i uznawali, że nic się nie dzieje. Zabrakło odwagi żeby jasno i wprost powiedzieć, że chowanie pod dywan spraw karygodnych, nieprzyzwoitych które w ZHP nie powinny mieć miejsca, jest nie do zaakceptowania i że takiej bezkompromisowej postawy oczekujemy od ludzi których wybieramy na najważniejsze funkcje. Ten Zjazd nie był żadnym zwycięstwem jednych czy porażką drugich. To była klęska nas, instruktorów ZHP. On nie wzmocnił niczyjego mandatu jak niektórzy buńczucznie go puentują. Mandat poprzedniego Zjazdu był wystarczająco mocny bo demokracja ma jednoznaczne wyniki. Ale pokazał jak słaby jest nie mandat a jego realizacja.
W każdej społeczności zgodny z procedurami (tu ze statutem, który jest naszą konstytucją) Zjazd Nadzwyczajny jest wyrazem głębokiego kryzysu. Pokazaliśmy, że jako organizacja nie potrafimy stanąć na wysokości zadania i bronić wartości w które ponoć wszyscy wierzymy. Ten Zjazd pokazał jak bardzo upadliśmy, nie dlatego, że ktoś kogoś nie odwołał, ale dlatego, że nie zdobyliśmy się na uczciwą i godną miana instruktorów rozmowę i refleksję, że zabrakło pokory, a fakt Zjazdu i opisane na nim sytuacje zamiast wrzucić w środowisko instruktorskie dużą dawkę pokory to zaowocowały arogancją i stygmatyzacją. Wyszliśmy jeszcze bardziej podzieleni, rozbici, sfrustrowani. To tylko pogłębiło ogromny kryzys przywództwa w ZHP. I nie chodzi tu o konkretne wybory personalne, ale o to, na ile odpowiedzialni za organizację umieją z odwagą spojrzeć na stan realny organizacji. Można siedzieć w bańce, tylko harcerstwo drużyn jest poza nią.
Mnie ogarnął żal i smutek.
To nie moje harcerstwo. Kasa nie jest priorytetem naszych działań, ROHIS to nie jest nasz nowy Bóg, a projekty i eventy to nie cele wychowawcze. Środki finansowe są dobre o ile wpływają realnie, wymiernie na jakość harcerstwa w każdej drużynie. Słyszę zachwyt i podniecenie, bo przed nami kolejne jamboree. Czy teraz przez następne lata tak jak i poprzednie, najważniejszym zajęciem będzie przygotowanie do tego mega eventu?
Czy jak w Weselu Wyspiańskiego nie jest to nasz taniec chocholi? Pewnie padnie odpowiedź, że nie, bo “Wesele” jest stare..
A co będzie miał z tego: Janek, Zosia, Krysia i całe to 100 000 zuchów i harcerzy, z których większość w tym udziału nie weźmie? Czy aby na pewno czerpiemy ze skautingu to co najlepsze? Mam wątpliwości, ba przekonanie, że to co najlepsze skwapliwie omijamy i przemilczamy. To pewnie dlatego każdy kolejny Zjazd Statutowy kończy się niepowodzeniem, bo gdybyśmy wprowadzili zmiany inspirowane rozwiązaniami choćby proponowanymi przez WOSM, to musiałaby odejść w przeszłość skostniała i hierarchiczna struktura kopiowana wciąż z przeszłości.
To nie moje harcerstwo..
Wyluzowane, popaprane, czego wstydliwym symbolem pozostaną zasyfione zlotowe umywalnie, powszechny bajzel, i festynowy charakter tego najważniejszego wydarzenia ostatnich lat. Wydarzenia na miarę 100-lecia. Wyluzowane harcerstwo, kolorowe i bezideowe z drużynowymi słabo przygotowanymi do funkcji, niesamodzielnymi, obwarowanymi instrukcjami, standardami bez własnej inicjatywy, gdzie zamiast pracy zastępami, nie dbając o indywidualność dzieci, będziemy operować zespołowymi zadaniami, programy drużyn będą stanowić harmonogramy imprez a główną osią działalności będzie udział w imprezach hufca, chorągwi, ZHP. Nie dziwi mnie szokujący fakt, że po raz pierwszy w historii na własny zlot szukaliśmy wolontariuszy, bo we własnej organizacji nie znaleźliśmy ludzi gotowych do pełnienia tej służby. Bo niby gdzie tego etosu mają się nauczyć, wchłonąć, poczuć?
Wyluzowane harcerstwo w którym wychowujemy nie wiadomo do czego, a powszechnie królujący relatywizm, sprawia, że to co nawet w minionej epoce spowodowałoby oburzenie u części instruktorów powoduje jedynie wzruszenie ramion lub smutną konstatację, że jest źle, ale jakoś dotrwajmy bo będzie nieprzyjemnie. Jeśli pytany o to czy wychowujemy do życia w rodzinie ważny instruktor, nadający ton naszej organizacji, nie umie odpowiedzieć, to boję się jak widzi to, kogo mamy wychować drużynowy?
To nie moje harcerstwo.
Z jednej strony szafowanie frazesami o tolerancji, szacunku dla innych a z drugiej dyskryminowanie ludzi o odmiennych poglądach, próby wykluczania i sugerowanie, że starzy nie powinni się mieszać w życie ZHP. To też brak dostrzegania całej rzeszy młodych instruktorów, którzy na co dzień robią często bez wsparcia harcerstwo w swoich drużynach i niewiele ich obchodzą jak to mówią “wymysły warszawki”.
Gdzie jest granica, po przekroczeniu której jako organizacja potrafimy zrezygnować z kasy, grantów, dotacji ale też poczucia spełnienia jeśli poza harcerstwem nam go brakuje. Jak to możliwe, że nie wypowiadamy się w żadnej ważnej społecznie sprawie? Czy naprawdę nie mamy nic do powiedzenia? A podobno chcemy być “odpowiedzialni społecznie” i “skuteczni wychowawczo”. Tymczasem głównym wyzwaniem wydają się nowe definicje, regulaminy i instrukcje.
Promowanie alkoholu, selfiaczki z imprez i imprezek ważnych prominentnych instruktorów ZHP - to nie moje harcerstwo, Przypomina mi to najgorsze chwile z tamtego minionego okresu. Chichot historii w której wcale nie “stary beton” a “młodzi wyluzowani” z tupetem eliminują z harcerstwa autentyczną troskę o treść wychowania - o kształtowanie człowieka, który choć żyje z pasją wcale nie jest wyluzowany a odpowiedzialność nie tylko za siebie jest troską jego życia.
To moje harcerstwo.
W ZHP jest tysiące świetnych instruktorów młodych i starych, przewodników i harcmistrzów, takich co poświęcą swój ostatni urlop, dołożą ze swojej kieszeni i pojadą z drużyną, środowiskiem na kolejny, obóz, i biwak. Jedni są głęboko wierzący a inni dopiero poszukują. Są zafascynowani Bi Pi i metodą harcerską. Chcą być traktowani podmiotowo i z szacunkiem. Chcą decydować, chcą być jacyś nie tylko w harcerskim mundurze. No i często kochają Ojczyznę i po prostu ludzi.
To właśnie jest moje harcerstwo, chociaż z żalem muszę przyznać, że coraz mniej wierzę, że Ci instruktorzy odzyskają wpływ na swoją organizację i sprawią, że ZHP będzie wspierać i dbać o drużynowych, a przestanie się zajmować sobą, swoimi strukturami, odznaczeniami, kolejnymi reformami i wewnętrznymi sporami. I choć to nie łatwe, to wciąż szukam wiary, że te dziesiątki instruktorów się obudzą i powiedzą, że choć ważna jest dla nich ich drużyna, szczep i hufiec to też nie jest im obojętne w jakim ZHP są.
I tak na koniec...
Nie jestem żadnym numerem.
Nazywam się Marian Antonik, jestem harcmistrzem. Nie jestem żadnym numerem, anonimem, symbolem Rodo w tabeli absurdów. Mimo to a może właśnie dlatego to piszę. Z nadzieją, że słowo “Czuwaj” w aspekcie naszej organizacji nas wszystkich zobowiązuje.
Social Sharing: |