- Drukuj
- 06 wrz 2020
- Bank Pomysłów
- 2080 czytań
- 0 komentarzy
Chorągwi Opolskiej recepta na harcerstwo w czasie pandemii.
W dziwnym czasie tegorocznego, pandemicznego lata, kiedy większość imprez w ZHP została odwołana lub przeniesiona do strefy online, zorganizowaliśmy kilkanaście obozów i biwaków (porównywalną ilość, co w ubiegłym roku) i kursy drużynowych dla 83 uczestników z całej Polski. Po raz pierwszy w historii, wszystkie nasze środowiska pojechały wyłącznie na obozy samodzielne, a nasza kadra zyskała poczucie, że można i warto stawiać sobie poprzeczkę wyżej. Gotowość do działania wtedy, kiedy trzeba – i przekonanie, że wbrew temu, co nieraz słyszymy, naprawdę się da.
Zaczęło się od obozów, a w zasadzie od ich… odwołania. Taki wniosek płynął z naszej pierwszej majowej zbiórki komendantów hufców. Spotykaliśmy się od marca – oczywiście online – co tydzień, czasem co dwa tygodnie. Te sobotnie spotkania stały się elementem pewnego stałego rytmu, próbą podtrzymania wspólnej pracy i dobrej atmosfery. Mimo wszystko, paradoksalnie – namiastki wspólnoty. Ale czegoś nam brakowało – i nie chodzi tylko o spotkanie twarzą w twarz. Decyzja o odwołaniu kolejnych obozów – płynąca wtedy, na początku maja, w zasadzie ze wszystkich środowisk – była raczej wyrazem poczucia braku świadomości kierunku, celu i wizji co dalej. Uosobieniem poczucia niepewności, wszystkich wątpliwości, które targały nami wszystkimi – od drużynowych, szczepowych, przez komendy hufców – aż do nas, komendy chorągwi. Bo wszyscy byliśmy wtedy w punkcie zawieszenia.
Bo czasem wystarczy pokazać kierunek
Rozmowa o tym, że chyba wszyscy zdecydują się na odwołanie obozów – bo nie wiadomo co dalej, bo wytycznych z GK wciąż brak, bo zostało tak mało czasu – to był jednak punkt zwrotny. Moment otrzeźwienia, impuls do działania. Motywator, który pobudził przekonanie, że nie możemy na tym poprzestać, poczucie, że powinniśmy, musimy jednak o HAL zawalczyć. Bo obóz to przecież jeden z najważniejszych elementów życia drużyny. Bo jeśli po trzech miesiącach zamknięcia i zbiórek przed ekranem komputera odpuścimy jeszcze lato, to po wakacjach możemy już nie mieć do czego wracać. Bo to po prostu potrzebne, tak bardzo, właśnie teraz – dzieciakom, które przez całą wiosnę nie mogły wyjść na dwór, i ich rodzicom, którzy po tym trudnym okresie właśnie wracają do pracy, a jednocześnie muszą zorganizować wakacje swoim dzieciom. Wreszcie, bo kiedy tyle wciąż obaw, wątpliwości, niepewności, co robić – to rolą „harcerskiej struktury”, w tym przypadku nas jako chorągwi, jest to, by przejąć inicjatywę, wyznaczyć kierunek, stworzyć możliwość do działania i zapewnić w nim wsparcie.
„Lato Leśnych Ludzi” – czyli nasz obozowy program – narodziło się w pół godziny. 15-minutowa burza mózgów w kuchni w czasie szykowania obiadu i 2 rozmowy telefoniczne wystarczyły, żeby zdecydować – robimy. Po godzinie mieliśmy dwie uzgodnione lokalizacje i zespół kilkorga instruktorów doświadczonych w organizacji obozów o różnym charakterze. I przekonanie, że to jest ten właściwy, potrzebny kierunek. Leśne, samodzielne obozy drużyn – poza bazami, z dala od cywilizacji, budowane wspólnie, od podstaw. Wspierane na każdym kroku przez chorągiew – od przygotowania, pod względem organizacyjnym i merytorycznym, aż po realizację. Również finansowo, bo na wsparcie i wyposażenie obozów przeznaczyliśmy większą część przypisanych do KCh środków z ROHiSu.
Oczywiście, że mieliśmy obawy. Decydowaliśmy się na przygotowanie chorągwianego programu wsparcia obozów w chwili, kiedy większość środowisk harcerskich była raczej bliżej rezygnacji z Harcerskiej Akcji Letniej. Nie wiedzieliśmy, jak zareagują na ten pomysł nasze hufce. Tworzyliśmy założenia tego programu nie mając pewności co do ostatecznych wytycznych, ram określonych przez przepisy państwowe, terminów. Braliśmy na siebie ryzyko związane z zapewnieniem bezpieczeństwa opierając się na posiadanych – lecz wciąż zmieniających się – danych, ale też po prostu intuicji. Mieliśmy jednak silne przekonanie, że to działanie – a nie czekanie – z gotowością do szybkiej reakcji w razie zmian, jest naszą rolą.
Kolejne dni wzmacniały jednak poczucie, że to była właściwa decyzja. Następna zbiórka komendantów hufców – ta, w czasie której reakcji środowisk tak się obawialiśmy – okazała się kolejnym momentem budowania naszej chorągwianej wspólnoty. Gotowość do wspólnego działania, radość z tego, że idziemy do przodu i otrząsamy się z marazmu, wspólne szukanie rozwiązań, deklaracje wzajemnego wsparcia kadrowego obozów – i ta chwila, kiedy wciąż zdalnie, ale wreszcie, włączając w tym samym momencie kamerki, spojrzeliśmy sobie w oczy. A potem spotkanie kadry zainteresowanej organizacją obozów – w którym wzięło udział kilkudziesięciu instruktorów, nie tylko z naszej chorągwi, ale i z całej Polski, chcących podsłuchać, jak to robimy – będące „kropką nad i” i ostatecznym dowodem na to, że to co robimy, jest potrzebne. Kilka dni później mieliśmy już zapełnione wszystkie „nasze” lokalizacje i informacje o powrocie do organizacji obozów z części tych środowisk, które wcześniej zdecydowały się już na ich odwołanie.
Bo czasem trzeba spojrzeć szerzej
Na tym etapie kurs drużynowych miał być tylko naszą małą, lokalną, chorągwianą formą. Tak zresztą zdecydowaliśmy jeszcze w zimie, planując pracę ChZKK. Kameralny kurs dla maksymalnie 20-30 uczestników, głównie z naszych środowisk, oparty kadrowo przede wszystkim o instruktorów z naszej chorągwi – to miał być warunek jego organizacji i punkt wyjścia do dalszej pracy. Kiedy zdecydowaliśmy, że walczymy o organizację obozów, naturalną decyzją było również to, że wracamy do planu organizacji kursu – dostosowując jedynie termin i lokalizację do nowych możliwości. W ten sposób chcieliśmy również pokazać, że wracamy do działania, że to możliwe, potrzebne, i przy odpowiednim podejściu – bezpieczne. Paradoksalnie epidemia i związane z nią „wywrócenie kalendarza” pozwoliły nam jednocześnie na zaplanowanie i zsynchronizowanie działań na nowo, wspólnie, w taki sposób, żeby jak największa część młodej kadry z naszych opolskich hufców mogła w kursie wziąć udział. To, co się stało potem, zaskoczyło jednak nas wszystkich. W ciągu 48 godzin od otwarcia rekrutacji na kurs, spłynęło 50 zgłoszeń. Po tygodniu było ich 70, a w chwili zakończenia naboru – blisko 120. A my zastanawialiśmy się, co z tym wszystkim zrobić.
Teoretycznie, mogliśmy dać sobie spokój. Zrobić mały (i tak nieco większy, niż planowany) kurs dla 35 naszych opolskich uczestników. Mierzyć siły na zamiary i przyjąć, że nie naszą rolą jest organizowanie akcji szkoleniowej dla wszystkich innych środowisk z całego kraju. A z drugiej strony były maile, telefony, serie wiadomości. Rekomendacje, prośby o przyjęcie, wyjaśnienia, że już tyle odwołali, że tylko my w tej chwili robimy, że trudna sytuacja środowiska. Pytania o szanse, o listę rezerwową. I znów to poczucie, że nie powinniśmy zostawiać tego bez reakcji, ze to jest ta potrzeba, właśnie w tym momencie, na którą trzeba odpowiedzieć – być może druga najpilniejsza tego lata. A skoro tak, to że powinniśmy spróbować – bo to też nasza, jako instruktorów ZHP, rola i właściwa postawa.
Finalnie, Letnie Kursy Drużynowych rozrosły się do trzech drużyn kursowych liczących łącznie 83 uczestników w osobnych, budowanych od podstaw leśnych obozowiskach. A Harcerska Akcja Letnia – 11 samodzielnych obozów drużyn i szczepów – 7 bezpośrednio w ramach chorągwianego programu, w przygotowanych lokalizacjach, i 4 organizowanych samodzielnie przez środowiska przy wsparciu chorągwi przede wszystkim w zakresie wyposażenia i środków bezpieczeństwa i ochrony osobistej; do tego kilku biwaków i jednej formy NAL.
Bo zawsze warto zrobić coś więcej
Tegoroczne lato było zatem z pewnością największym wyzwaniem dla kadry instruktorskiej naszej chorągwi w ostatnich latach. Przy skali, połączeniu programu wsparcia obozów z ogólnopolską tak naprawdę akcją szkoleniową i zasobach kadrowych naszej najmniejszej w ZHP chorągwi – wyzwaniem sięgającym tak naprawdę poza granice naszych możliwości. Ale jednocześnie najbardziej wyjątkowym czasem tych ostatnich lat – takim, na którym będziemy mogli teraz w dalszym ciągu budować.
Bo po pierwsze, dawno już (jeśli kiedykolwiek?) nie działaliśmy tak bardzo, tak naprawdę razem. Nasze szalone lato, kilkanaście obozów organizowanych od zera w miesiąc – i zrozumienie, że w tak szczególnej sytuacji kluczowe jest, żeby nie „oczekiwać” a wspierać się i szukać rozwiązań, i wspólne przekonanie, że robimy coś, co jest ważne i potrzebne – wyzwoliły szczególny rodzaj mobilizacji. Dzieliliśmy się wiedzą i pomysłami, ale też sprzętem i kadrą. Co kto miał – „wrzucał” do wspólnego worka. To poczucie wspólnotowości w działaniu – wzmacniane niespodziewanymi telefonami (wcale nie pojedynczymi) z serii „powiedzcie, kiedy i gdzie potrzebujecie ludzi, to przyjadę”, „mam urlop wtedy i wtedy, jestem do dyspozycji”, propozycjami transportu sprzętu zanim zdążyliśmy powiedzieć na głos, że mamy z tym problem, gotowością wywrócenia planów do góry nogami, kiedy w 24h potrzebowaliśmy zebrać ekipę do dekwaterki – było chyba jednym z najsilniejszych odczuć tegorocznego lata. Owszem, wciąż często było nas za mało – połączenie odbywających się w jednym czasie obozów, potrzebujących kadry z uprawnieniami, i kursów drużynowych na dużą skalę, tak naprawdę wyczerpało do granic krótką kadrową ławkę naszej niedużej chorągwi. Ale byliśmy w tym rzeczywiście wspólnie, pracując razem w konfiguracjach, które jeszcze kilka miesięcy temu byłyby całkowicie nie do pomyślenia, łącząc odcięte dotąd „wyspy” poszczególnych środowisk i zasypując istniejące przez ostatnie lata podziały.
Po drugie, przyjęta formuła – oparta na organizacji samodzielnych, leśnych obozów – dała nam ogromną dawkę wiedzy odnośnie stanu naszych drużyn i ich kadry. To były chwile odkryć – że można, że samemu, że się udało, że samodzielnie stworzony obóz, w lesie, z własną kuchnią, daje nie tylko poczucie niezależności i satysfakcji, ale też szereg dodatkowych możliwości wychowawczych, okazji do dotknięcia harcerstwa inaczej, głębiej. Ale też te trudne momenty – kiedy nie zawsze i nie każdemu udawało się przestawić na to, że organizacja samodzielnego obozu wymaga zupełnie innego podejścia i spojrzenia, niż wyjazd na bazę. Kiedy wkradał się organizacyjny chaos. Kiedy stworzenie programu w drużynie, zamiast „tabelki” dostarczonej przez hufiec czy szczep, okazywało się wyzwaniem, a las i jezioro – niewystarczającym zasobem inspiracji. Kiedy stawiany w chorągwianym programie wymóg pracy na obozie w oparciu o samodzielne programowo drużyny i stałe zastępy, okazywał się nie do przeskoczenia. Tak, to dla nas też była bardzo trudna lekcja. Ale dzięki niej widzimy jak na dłoni, w jakich obszarach musimy teraz pracować z naszą kadrą, w jakich kierunkach rozwijać i wzmacniać pracę naszych drużyn.
To wszystko okazało się możliwe dlatego, że przyjęliśmy formułę, która nie polegała tylko na tym, żeby w czasie pandemii zrobić obozy – ale zakładała wykorzystanie tej sytuacji właśnie do tego, żeby postawić sobie wyżej poprzeczkę, przekuć ją na konkretne wychowawcze cele i bazę do dalszej pracy. Nie myśleliśmy o tym, co w tym roku będziemy musieli „odpuścić” – ale co możemy w związku z tymi szczególnymi warunkami zbudować. Stworzyliśmy program, który miał nie tylko wesprzeć nasze środowiska w organizacji HAL, ale pomóc im się harcersko rozwinąć. Samodzielne, leśne obozy środowisk były nie tylko odpowiedzią na potrzebę tego czasu - organizacji letnich wyjazdów z dala od przepełnionych baz, w ścisłej współpracy z rodzicami i środowiskiem działania (ze względu na krótki czas i dbałość o bezpieczeństwo), opartych na przygodzie wśród natury – ale też celem, który jeszcze niedawno wydawał nam się odległy do osiągnięcia, a w tym roku paradoksalnie stał się bliski i możliwy. I tą szansę wykorzystaliśmy, jednocześnie tworząc bazę pod dalszą pracę: zarówno poprzez przygotowanie kadry, jak i zgromadzenie – poprzez zaangażowanie środków chorągwi w organizację tegorocznego HAL – sporej bazy sprzętu, który będzie mógł być wykorzystywany podczas leśnych biwaków i obozów drużyn w przyszłości.
Przede wszystkim jednak, to szalone lato dało nam, naszej kadrze (w większości zdobywającej dopiero większe doświadczenia) poczucie, że zrobiliśmy coś, co było ważne. Okazję do zastanowienia się i wspólnej odpowiedzi na pytanie, na czym polega instruktorska odpowiedzialność, poczucie sprawczości i gotowość faktycznego oddziaływania w imię tej odpowiedzialności. To były trudne rozmowy w momentach, kiedy podejmowaliśmy się kolejnych wyzwań, o których wiedzieliśmy, że tak naprawdę sięgają za granice naszych możliwości, że będą wymagać porzucenia własnej strefy komfortu, zmierzenia się ze swoimi obawami i ograniczeniami, wyjścia poza te granice. Powieszenia sobie poprzeczki bardzo wysoko – nie z powodu ambicji, brawury czy chęci szaleństwa – ale z przekonania, że to jest ten właściwy kierunek, że to właśnie powinniśmy zrobić, nawet jeśli będzie to od nas wymagało bardzo dużo wysiłku. Ale ta wspólna gotowość do udzielenia twierdzącej odpowiedzi na pytanie „czy robimy” – bez względu na to, czy to podczas majowych dyskusji w poczuciu bierności przed komputerem, czy czerwcowej kwaterki na zatopionej w deszczu łące, czy szalonych nocy bez snu podczas lipcowych obozów, czy kiedy wakacje już się kończyły, a tu po raz kolejny trzeba było pojechać, poskładać, przewieźć, rozładować – to chyba jedna z najważniejszych rzeczy tego lata. Doświadczenie, które mamy nadzieję, będzie budować. Fundament, dający świadomość, co jest dla nas ważne i przekonanie, że idziemy w tym samym kierunku. I że naprawdę się da. A czasem nawet trzeba.
Social Sharing: |