- Drukuj
- 11 kwi 2022
- O Ruchu Harcerskim
- 1128 czytań
- 0 komentarzy
phm. Julia Czekalska
"... Każdą gazę prasuję żelazkiem, żeby była sterylna ..."
Medyka, 23-27 marca 2022
1
Do mojego punktu, organizowanego przez Związek Harcerstwa Polskiego, mieszczącego się na granicy polsko-ukraińskiej w Medyce, przyszła starsza kobieta. Początkowo zapytała „Można kofu?” i usiadła w drugim namiocie gdzie było ciepło. Siedziała przy stoliku i piła zrobioną kawę. Była sama. Dosiadłam się do niej pytając dokąd jedzie i czy czegoś jej potrzeba.
- Przyjechałam do Polski po taki środek, który poleciła mi siostra zakonna - powiedziała, wyjmując
z torby litrowe opakowanie Octeniseptu. - Zajmuję się rannymi z Irpienia, którzy przebywają w prowizorycznym szpitalu zrobionym w szkole - dodała – u nas nie ma takich rzeczy w aptekach. Jest bieda.
Poprosiłam by poczekała, a sama udałam się szukać po rozmaitych organizacjach, mających swoje punkty przy granicy, czy nie mają octeniseptu by odstąpić kobiecie. Udało mi się zorganizować sporą ilość małych buteleczek poszukiwanego antyseptyku. Przyniosłam zebrane dary kobiecie do namiotu. Siedziała dalej znużona nad kawą.
- Proszę, to dla pani, tyle udało mi się zorganizować - powiedziałam.
- Ile to kosztuje? - zapytała mówiąc niewyraźnie po polsku.
- To za darmo.
- Ja zapłacę - upierała się.
- Nie - odpowiedziałam stanowczo. Coś więcej potrzeba?
- Nie, nie. Dziękuję za pomoc.
- A bandaże?
Długo dyskutowałam z kobietą gestykulując i próbując zrozumieć, czy czegoś jeszcze potrzebuje. Po długiej rozmowie , okazało się, że przydadzą się środki przeciwbólowe, oraz gazy. Szybko zorganizowaliśmy wraz z Rafałem i Martyną, którzy wraz ze mną obstawiali punkt z darami, dostawę potrzebnych artykułów.
- Do czego potrzebuje pani tej gazy? Mam nieco uszkodzone opakowanie, może być? Tylko nie będą one sterylne - zapytałam.
- Może być, ja i tak każdą gazę prasuję żelazkiem w wysokiej temperaturze, by była sterylna, przed nałożeniem jej na ranę.
Po tym zdaniu, coś we mnie pękło. XXI wiek, a kobieta mówi, że nie ma środków do odkażania, ani leków w aptekach. Ba, nie ma w zasadzie nawet aptek, bo albo są zniszczone, albo pozamykane. 2022 rok, a ona prasuje gazę w wysokiej temperaturze żelazkiem. Niewyobrażalne. Kobieta wyciągnęła z torby 4 cukierki w fioletowych papierkach. Powiedziała, że to z Lwowa i wręczyła mi je, dziękując za pomoc.
- Udźwignie Pani tyle rzeczy? – zapytałam. Ale szybko wraz z Rafałem stwierdziliśmy, że przyda się kobiecie walizka na medykamenty oraz opatrunki. Zaczęło się szukanie walizki. Pytania „sąsiadów”
z okolicznych stoisk, czy nie mają walizki na wydanie. W końcu, udało się! Na środku przejścia pieszego z granicy polsko-ukraińskiej, zaczęliśmy przepakowywać panią do walizki, wkładaliśmy opakowania paracetamolu, ibuprofenu, bandaże, gazy, przylepce i octenisept. Wolontariusze, którzy na swoim punkcie mieli walizki, włożyli do niej pięć banknotów w dziesiątkach polskich, tak aby osoba która otrzyma walizkę, mogła sama sobie zakupić chociażby bułkę i wodę do picia na czas podróży.
- Ale to nie moje - powiedziała kobieta, widząc banknoty włożone w siateczkę w środku walizki.
- To dla pani, proszę to wziąć - odpowiedzieliśmy.
- Nie, nie. To nie moje, nie mogę tego wziąć- mówiła dalej starsza pani.
To nie były łatwe rozmowy. Nie było prosto się zrozumieć, a tym bardziej nie było łatwo być wsparciem dla osób, które kilka godzin temu żyły pośród huku bomb i strzałów, patrząc na śmierć i ból.
- Ja jestem spod Lwowa- powiedziała kobieta.
- Nie chce pani do Polski?- spytałam.
- Mam mamę leżącą. Jest za ciężka, nie ewakuuje jej. Jak zaczęła się wojna, przygarnęłam też do siebie dwóch chłopców. Pracowałam w domu dziecka. Cały ewakuowali, a tych dwójkę przyjęłam pod swój dach. Miałam syna, ale zabił się kilka lat temu jadąc samochodem. Tak naprawdę jestem sama- powiedziała, a łzy ciekły jej po policzkach.
Wyjęłam chusteczkę z kieszeni, sama wstrzymując łzy.
- Kiedy pani wraca?- zapytałam.
- Jutro. Dziś muszę tu nocować, na granicy. U nas już godzina policyjna, nie zdążę wrócić do domu. Wyszłam o 5, a granicę przekroczyłam dopiero o 16.00.
***
- Trzy potężne wybuchy były we Lwowie przed chwilą - powiedział Rafał, relacjonując wiadomości.
Pojawiła się we mnie tylko myśl i ogromna nadzieja, że ta starsza kobieta zobaczy jeszcze swój dom, dwójkę chłopców i matkę.
Czy dotarła? Czy jej dom przetrwał wybuchy? Pytania bez odpowiedzi.
2
Siedzieli na chodniku, na walizkach. Cała rodzina. Starsza kobieta, matka z malutkim dzieckiem na rękach i kobieta z dwójką dzieci. Siedzieli tak pół dnia. Wielokrotnie pytani, czy czegoś nie potrzebują. Za każdym razem odpowiadali, że zaraz ktoś po nich przyjdzie. Przynieśliśmy im krzesło, coś do picia i jedzenia. Robiło się ciemno. Oni dalej siedzieli w miejscu. Po wielu namowach, zdecydowali się wejść do naszego ogrzewanego namiotu. Dostali ciepłe jedzenie oraz herbatę, a dzieci - kolorowanki i kredki do zabawy. Płakali i dziękowali. Po jakimś czasie, transport przyjechał, ale niestety miał tylko 4 miejsca, ich była szóstka. Kobiety powiedziały, że się nie rozdzielają.
Przy granicy, Hindusi prowadzą namiot noclegowy, dla tych, którzy tego potrzebują. Zaprowadziliśmy rodzinę, prosząc o nocleg dla nich. Dostarczyliśmy koce, bo okazuje się, że w namiocie noclegowym są braki. Udało się, odetchnęliśmy, że rodzina jest razem, w ciepłym miejscu. Kilka godzin później, koło 22, zobaczyliśmy ich wędrujących w stronę odjazdu autokarów do Przemyśla i parkingu. Dokąd pojechali? Czy udało im się zorganizować mieszkanie? Na te pytania niestety nigdy nie uzyskam odpowiedzi.
3
Ola. Kobieta koło 40-stki. Przez moje kilka dni wolontariatu w Medyce, widziałam
ją kilkukrotnie. Gdy przyszła do nas po raz drugi na kawę, zapytałam, dokąd jedzie.
- Mój syn ma w Polsce, niedaleko od granicy, firmę. Muszę jeździć codziennie i odbierać dokumenty. Syn walczy na wojnie, więc muszę to robić ja. Ale jakoś trzeba żyć.
Z Olą rozmawiałam najdłużej. Nie do końca rozumiałam co do mnie mówi. Ja zadawałam pytania po polsku, ona odpowiadała po ukraińsku, a ja dopytywałam o to, co było dla mnie niezrozumiałe. Jest nauczycielką historii, teraz dzieci nie chodzą do szkoły, ale prowadzi zajęcia online. Uświadomiła mi, że dziś jest Święto Zwiastowania NMP. Wnioskuje, że naród ukraiński jest bardzo wierzący. Od innej kobiety w zamian za kawę i jedzenie, otrzymałam obrazek z jednej ze świątyń
w Kijowie. Polecała, bym obejrzała w Internecie zdjęcia, bo sama świątynia już nie stoi.
Wracając- Ola przychodziła codziennie. Mówiła: „Dobroho ranku Julia!”, zawsze zamieniła kilka słów, zarówno idąc w stronę Polski, jak i wracając na Ukrainę. Ostatniego dnia, mojego pobytu- nie przyszła. Obiecała mi numer telefonu, obiecała, że jak to wszystko się skończy to mnie ugości i pokaże Ukrainę…
4
Był chłopak, który wręczył jednemu z moich kolegów- wolontariuszy, kawałek rakiety, która zniszczyła mu dom i zmusiła do wyprowadzenia. Był mężczyzna w średnim wieku, który pytał czy mamy śpiwór na swoim punkcie, bo odstawił rodzinę w bezpieczne miejsce i wraca walczyć. Był tatuś
z malutką Aloną na rączkach, który czekał na swoją żonę i córkę, które miały przekroczyć granicę. Byli starsi na wózkach inwalidzkich i dzieci na rękach kobiet. Były łzy i uśmiechy. Było milczenie
i zaprzeczanie.
5
W Medyce powstało małe, wielokulturowe miasteczko humanitarne. Są ludzie z Australii, Brazylii, Izraela, Włoch, Stanów Zjednoczonych. Spotkałam ludzi ze Szwajcarii i Niemiec. Z pewnością jest więcej narodowości, których nie miałam okazji poznać przez ten krótki czas na granicy. Jest polskie wojsko, policja, straż, ZHP i ZHR, a także Polski Czerwony Krzyż i medycy. Wszyscy dzielą się dobrem. Wystawiają rozmaite dary na swoich punktach, oferują pomoc w transporcie rzeczy z przejścia granicznego do autokaru (walizki, torby i inne rzeczy, które udało się uchodźcom zabrać do Polski, przewożono w wózkach sklepowych, których i tak na granicy brakowało. To w nich także wojsko dostarczało jedzenie ludziom stojącym w kolejce do przekroczenia granicy polsko-ukraińskiej). Wszyscy mają jeden cel: pomóc uciekającym z wojny Ukraińcom. Zdecydowanie czuć tą solidarność w Medyce. Jedna z wolontariuszek z Izraela, gdy tylko spotykałyśmy się na drodze przy okazji wypełniania rozmaitych zadań, rzucała krótkie „How are you?”, albo pytała czy nie potrzebuję odpocząć, czy nie jestem zmęczona. Inni oferowali ciepły posiłek. Proste: „Nie jest ci zimno? Powinnaś się ubrać.”- było bardzo troskliwe i potrzebne, bo w całej sytuacji, człowiek czasem zapomina o własnych potrzebach.
Niesamowita współpraca. Tak bym podsumowała nastroje panujące na granicy wśród wolontariuszy.
Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Czy ludzie, z którymi rozmawiałam żyją? Czy udało im się znaleźć schronienie w Polsce? I jak pomóc tysiącom uchodźców, gdy system i logistyka zawodzi?
phm. Julia Czekalska
Hufiec ZHP Kutno
Social Sharing: |